Poszukiwacze skarbów

Moderators: Faflok, Wloczykij, lupus

Post Reply
User avatar
lupus
Radny
Posts: 340
Joined: Saturday, 24.04.2010, 19:17
GG: 5044666
Location: Świdnik

Poszukiwacze skarbów

Post by lupus »

\o/ Udało się!!! Z nieocenioną pomocą Avy skleciłem opis pierwszego PLkowego poszukiwania skarbu. Historia dość dobrze odwzorowuje rzeczywisty przebieg wydarzeń... no może poza czasem. W rzeczywistości zajęło nam to 1,5h. Miłego czytania, czekam na wszelkie komentarze, w których wytkniecie mi wszelkie błędy, nielogiczność itp.
---
Osiemnastego dnia ostatniego letniego miesiąca – Viasia, trzydziestego pierwszego roku nowej ery Eternala, w środku nocy zaczęła rozchodzić się, z szybkością poczty pantoflowej, wieść o kolejnym ukrytym skarbie. W sumie to nic nowego, od ostatnich dwóch miesięcy, już kilkukrotnie pojawiały się takie informacje, a to dzięki nowemu wynalazkowi gnomich inżynierów.
Opracowali oni kieszonkowy wykrywacz skarbów. Niestety, nie jest to bardzo precyzyjne urządzenie, nie podaje ani kierunku, w którym należy szukać, ani dokładnej odległości. O tym, jak daleko jest się od skarbu, informuje swoją temperaturą, po wcześniejszym, mocnym ściśnięciu go. W sumie, i tak chyba lepsze to, niż nic.

PL, jak przystało na starą i dość liczną gildię, w swoich szeregach ma mistrzów z prawie wszystkich dziedzin. Dzięki temu, już w kilka dni po wycieku planów konstrukcji, Włóczykij mógł zrobić pierwszą partię wykrywaczy. Mając narzędzie do odnajdywania skarbów trzeba było zakręcić się za samym skarbem.
Wszystko było by proste gdyby nie to, że szukając trzeba wiedzieć co chce się znaleźć. Stąd nie dziwią tłumy przesiadujące w bibliotekach i przeszukujące stare księgi, w nadziei na znalezienie dokładnego opisu zaginionego skarbu. Członkowie PL nie brali aktywnego udziału w masowym wdychaniu kurzu i rozgryzaniu znaczenia słów zapisanych, na często już pożółkłych i rozpadających się, kartach. Wychodzili z założenia, że kilka minut opóźnienia to nic, bo i tak (do końca nie wiadomo jak) było pewne, że informacja o kolejnym skarbie, wcześniej czy później, ujrzy światło dzienne. Zazwyczaj już chwilę po natknięciu się na zapiski o ukrytych kosztownościach cała Seridia i Irilion wiedziała czego szukać. Tak też było osiemnastego dnia miesiąca kończącego lato.

Niedługo miało świtać. Długonoga, szczelnie okryta brązowym płaszczem postać kończyła zbierać bez koło portu w Dolinie Krasnoludów. Była to najlepsza pora na gromadzenie zapasów tej rośliny na esencje magii, pszczoły nie przeszkadzały pracować, słońce nie dokuczało, a pora roku sprawiła, że oprócz kwiatów, na gałązkach pojawiały się też młode owoce. Tommir, krasnoludzki mistrz nauk alchemiczno – przyrodniczych, przez lata nauki wpajał mu, że to właśnie odpowiednia kompozycja kwiatów i owoców bzu sprawia, że esencje zachowują swoją moc na długo, a częstą i pożądaną niespodzianką są wzbogacone esencje.
Lupus, bo takie imię nosi ów doświadczony już alchemik i przyrodnik, zostawiony kurna w spokoju*, siedział w gęstwinie krzaków i pracował, gdy wtem, do przystani zawinęła mała łódź. Wyskoczyła z niej niska postać i pobiegła w stronę miasta. Kiedy przebiegał koło ukrytego w zaroślach zbieracza, ten, w szarości przedświtu zauważył rysujący się na gnomiej twarzy uśmiech szaleńca i usłyszał jak mruczy do siebie pod nosem:
- Trzy smocze jaja! Trzy smocze jaja!...
Lupus poczekał aż postać przybysza zniknie za zakrętem, uciął jeszcze dwie gałązki i wsadził je do torby.
- Chyba znaleźli kolejny skarb… - powiedział do siebie, spokojnie sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął kilka różnokolorowych kulek. – Trzeba w końcu wypróbować wykrywacze.
Wypowiedział formułę zaklęcia i zniknął wessany przez czasoprzestrzenne wrota, zostawiając po sobie lekką mgiełkę nasyconą magią, która rozpłynęła się po chwili.

* * *

Wyrzuciło go koło kuchennego wejścia do siedziby PLek. Wszedł do środka, złapał pierwszy lepszy garnek i chochlę, przywołał na twarz najbardziej niedorzeczną minę, na jaką mógł się zdobyć w danej chwili i pobiegł korytarzem tłukąc łyżką w sagan i wykrzykując:
- SKARB! JEST ROBOTA! WSTAWAĆ! SKAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARB!
Echo dudniło za nim po korytarzu i powtarzało:
- Skarb! Jest robota! Wstawać! Skaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaarb!
Raczej niczego innego nie można było się spodziewać po uczniu, którego mistrza często nazywano Wariatem.
Pomimo grubych ścian zamku i poduch naciągniętych na uszy, zdołał hałasem obudzić dwóch kamratów. Po krótce wyjaśnił im, co się stało oraz czego będą szukać, i że nadarza się okazja aby PL zaistniało też na tym polu. Nie czekając na reakcję ze strony wyrwanych ze snu współgildiowiczów pobiegł do swojej skrytki w lochach po wykrywacze.
Pięć minut później Lupus, Bailey i Bździągwa - najświeższy przedstawiciel Sztandaru Rudego Warkoczyka, spotkali się przed wejściem do zamku. Trzeba było działać szybko, konkurencja pewnie też już wiedziała o skarbie i czyniła przygotowania do poszukiwań. Po krótkiej naradzie postanowili rozdzielić się, a wyprawę zacząć od Seridii i Doliny Krasnoludów, jako że tam znajduje się jedno z wyjść tunelu czasoprzestrzennego prowadzącego z warowni PLek.

* * *

- Nacisnąć? – zapytał Bailey trzymając w garści wykrywacz. Lupus skinął głową i po chwili dał się słyszeć cichy trzask łamiącej się wewnętrznej konstrukcji przyrządu. Niespełna siedemnastoletni chłopak otworzył dłoń ukazując lśniącą żółto-brązową, małą kulę. Po sekundzie wykrywacz pokrył się szronem. – Bardzo zimno… - mruknął, trzymając w ręce wykrywacz, a reszta ciągle przyglądała się mu z nadzieją.
Nagle, szron opadł, a kula zaczęła powiększać się, na powierzchni pojawiały się i znikały wybrzuszenia, a ze środka dało się słyszeć intrygujący gwizd.
- WY… - Lupus nie zdążył dokończyć polecenia, bo w tej samej chwili wykrywacz pękł, spowijając podróżników kłębami zielonkawego dymu. Zazwyczaj szybko ulatniający się słodkawy zapach miodu i siarki, w wyniku kontaktu z nawet najmniejszą ilością potu przechodził w intensywny, trudny do usunięcia fetor.
„Teraz już wiem, dlaczego są one jednokrotnego użytku” – pomyślał.
Kaszląc, krztusząc i potykając się niezłomni bohaterowie rozdzielili się. Bailey skierował się do pobliskiej kopalni złota, Bździągwa do Naralik, a Lupus zaoferował się sprawdzić potencjalnie niebezpieczne lokacje jeśli chodzi o wygłodniałe krwi, kości i oręża hordy złodziei i wszelakiej maści męt krainy Eternala, gotowe wysłać każdego napotkanego wędrowca do Przedsionka.

* * *

Wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca, Lupus zatrzymał się mniej więcej w połowie górskiego szlaku prowadzącego na Pola Kilaran, aby rozejrzeć się po okolicy. Ze ścieżki miał doskonały widok na szeroką na dwie i długą na pięć mil nadmorską równinę otoczoną z pozostałych stron wzniesieniami. Poranne powietrze było idealnie przejrzyste i swoim bystrym wzrokiem był w stanie objąć całe Pola. Doskonale widział ruiny trzech fortów i wąską nitkę szlaku na przeciwległej ścianie wzniesień wiodącego do Corren, niewielkiej portowej osady położonej na obrzeżach dziewiczej puszczy.
Na równinie panował kompletny bezruch, nigdzie nie widział kręcących się rzezimieszków, nawet chimery- pozostałość po pierwszym ataku na Seridię (ale, to już inna historia), pochowały się w swoich norach, jedynie para sokołów szybowała leniwie pod chmurami, wypatrując w trawie drobniejszej zwierzyny.
Wędrowiec wyciągnął z przytroczonej do pasa sakiewki wykrywacz i ścisnął.
- Dalej zimno… - powiedział obserwując pokrywającą się szronem kulę, po czym mając w pamięci (nie)świeże wspomnienie poprzedniego razu, cisnął ją byle dalej od siebie.
- Kilaran czyste – wysłał Mentalnego Gołębia i ruszył w stronę Corren.
- U mnie też – padła odpowiedź Bździągwy.
- I u mnie nic – Baileya.

Jedną z ostatnich nowinek były też MG, które pozwalają na wysyłanie krótkich wiadomości głosowych, przy wykorzystaniu stale otwartych mikro tuneli czasoprzestrzennych, na które natknęli się magowie. Aby łączność była możliwa, wystarczyło je splątać za pomocą generatora. Było to dobre rozwiązanie szczególnie dla dużych gildii, które zazwyczaj dysponowały lokacjami mogącymi pomieścić wielkogabarytowe urządzenie oraz funduszami na zakup aparatury i komunikatorów. Cały system wymagał również okresowego zaopatrzenia w esencje energii, potrzebne do podtrzymywania splątania. Łatwość komunikacji na odległość wyparła tradycyjne metody: gołębie pocztowe i przyzywane zwierzęta. Aczkolwiek, ciągle z nich korzystano w przypadku dłuższych wiadomości i gdy chciało się mieć pewność, że przekaz zostanie odebrany – przy nadmiernej ilości bodźców z otoczenia łatwo było przeoczyć Gołębia.

* * *

Tymczasem Avallach siedział w podziemiach Szmaragdowej Doliny, do których prowadziło sekretne wejście przez piwniczkę miejscowej karczmy, i pastwił się nad żyłą żelaza. Cóż, tego dnia był zdenerwowany... nie, to za mało powiedziane, tego dnia był po prostu ostro wkurzony. Właśnie odebrano mu możliwość reklamowania w niekonwencjonalny sposób towaru przyjaciółki Sarmi. Niektórym możnowładcom nie spodobało się, że w wyniku błyskotliwych i jakże trafnych ogłoszeń młodego elfa tracili klientelę. Licząc się z pozycją PL, której członkiem był obrotny wyrobnik, w świecie, zmuszeni byli szepnąć słówko najwyższemu kapłanowi w świątyni Selaina, Sylpho. Odebrawszy hojną ofiarę wysłał oficjalną wiadomość, w której uprzejmie informował, że jeśli gildia nie chce być oskarżona o sianie fermentu i zgorszenia w społeczeństwie, muszą zaprzestać rozpowszechniania najnowszych reklam.
„Ciemnogród! A mówią, że to elfy jeszcze z drzew nie zeszły!” – pomstował w myślach i raz za razem uderzał kilofem o skałę. Odłamki ze świstem latały w powietrzu, tak że inni górnicy przenieśli się trochę dalej – mimo tego, że była to najlepsza żyła w kopalni, woleli nie ryzykować własnego bezpieczeństwa.
„Trudno, widocznie musimy znaleźć inny sposób na zwiększenie obrotów ze sprzedaży” –ochłonął trochę i odrzucił kilof na bok. Miał już dość kopania na dzisiaj, w dodatku, Matuli mogłoby się nie spodobać jego znęcanie nad wyrobiskiem, a każdy zbieracz wie, że z Matulą się nie zadziera.
„Hmmm… teraz wezmę się za wytapianie stalowych sztabek. Nie ma to jak towar własnej roboty. Badziewie które można na markecie kupić to o kant tyłka potłuc. Niby stal nierdzewna, a taki szajs, że szkoda gadać...” – Sięgnął po leżący nieopodal plecak, wyciągnął składany stolik, tygiel, formę i sakiewkę z esencjami ognia. Rozłożył to wszystko koło stosu żelaza, który zdążył ukopać i przyciągnął przyniesiony wcześniej wór z węglem. Jeszcze raz włożył rękę do plecaka i wyjął parę butelek zawierających brunatny płyn – pofki, podstawa jeśli chodzi o uzupełnianie energii dla początkujących wyrobników w warunkach polowych. Wprawnym okiem odmierzył do tygla osiem miar rudy żelaza i pięć miar węgla, dorzucił do tego jeszcze trzy esencje, ostatnią lekko nagniatając paznokciem, po czym szybko założył pokrywkę i trzymając przyrząd za uchwyty z małymi kolcami zaintonował formułę. W naczyniu szybko zawrzało i po chwili z lejka umieszczonego w boku naczynia zaczął wypływać do formy roztopiony metal. Idealnie wypełnił formę by w jednej chwili zastygnąć.
Avallach miał zasadę, że towar wytworzony w pocie własnego czoła jest zawsze najskuteczniejszy. Poza tym, nie miał zamiaru psuć sobie reputacji wytwarzając oręż z materiałów wątpliwego pochodzenia. Za cel postawił sobie, że to on, pewnego dnia, zasiądzie w gronie najlepszych rzemieślników, jakie widziała Kraina Eternala. Nie był na pewno żółtodziobem w tej dziedzinie, ale aby osiągnąć mistrzostwo, czeka go jeszcze długa i ciężka droga wymagająca wielu poświęceń i wyrzeczeń.

Gdy Avallach ciężko pracował w kopalni, świat obiegła wieść o nowym ukrytym skarbie. Ekspedycja poszukiwaczy spod Sztandaru Rudego Warkoczyka już przeczesywała tereny w nadziei natrafienia na jakiś ślad. Wszystko było by w porządku, gdyby nie to, że o kimś zapomnieli. No właśnie, nikt nie raczył wspomnieć pewnemu górnikowi o poszukiwaniach, w których wcześniej zadeklarował chęć udziału. Gdy tylko dowiedział się, że wyruszono bez niego, całe jego poprzednie wzburzenie powróciło i w dodatku przybrało na sile. Chwycił kilof, który uprzednio odrzucił i z całej siły przywalił w ścianę jaskini. To nie był dobry pomysł. Matula miała już dość jego ostatnich humorów i z szyderczym uśmieszkiem, lekkim pstryknięciem palca zawaliła na niego stertę skał.
„Cholera, teraz przesadziłem” - pomyślał wstając cały w kurzu i brudny jak siedem nieszczęść. „Cóż, Lup pewnie mi o niczym nie wspomniał, bo chciał rozpocząć poszukiwania jak najszybciej, a ja nic mu wczoraj nie mówiłem, że się tu zamierzam zaszyć.” – Złość Avy szybko minęła gdyż na przyjaciół z PL mógł zawsze liczyć. – „Ale skoro dalej szukają skarbu, to na pewno moją pomocą nie pogardzą. Heh, już ja ich nauczę jak się szuka skarbów.”

Mało kto o tym wiedział, ale mimo, że Avallach wyglądał z pozoru na elfa czystej rasy, głęboko, bardzo głęboko w środku drzemała w nim krasnoludzka żądza złota. Nie miał pojęcia, że jego prababka ze strony ojca dziadka, lubiła romansować z krasnalami, co widać, po części odbiło się mikroskopijnie na jego charakterze. Owa żądza podpowiadała mu aby udał się do Tarsengaardu, tam mogli być już jego przyjaciele.
„Heh, kupię kilka kościanych kluczy, co by nie było, że wpadam na krzywy ryj z wizytą”. Otrzepał się szybko i pobiegł do pierwszego lepszego kupca, pozostawiając pod zwałami owoce swojej ciężkiej pracy i szczątki przyrządów.
Kupiec okazał się niezłym cwaniakiem. Widząc zabieganego elfa wiedział, że ten kupi towar niezależnie od ceny, dzięki czemu wzbogacił się o dodatkowe kilka sztuk złota. Ava się tym nie przejął, jego współpraca z przyjaciółką Sarmi przynosiła mu ostatnimi czasy sporo dochodów i taka „hojność” w stosunku do kupca nie była dla niego problemem. Chociaż, coś tam bardzo głęboko w duszy młodzieńca zajęczało, jakby z tęsknoty nad zmarnowanym złotem.
„Ech, to pewnie po tych pofkach mnie mdli” – pomyślał i dzierżąc pęk dwudziestu kluczy wsunął na palec magiczny pierścień, który wcisnął mu jeszcze kramarz po okazyjnej cenie. Magiczne pierścienie są bardzo rozpowszechnione w Krainie Eternala, jest to szybki sposób na podróże międzykontynentalne, a ponadto pozwalają osobom o mniejszych umiejętnościach magicznych na otwarcie tunelu czasoprzestrzennego, z tą jednak różnicą, że miejsca „wyrzutowe” są ściśle określone. Każde większe miasto ma swój pierścień.

* * *

Z zakrzywionej czasoprzestrzeni na środek placu targowego w Portland wypadła niepozorna postać. Wszystkich obecnych tam ludzi bardzo zdziwiło jej zachowanie, gdyż osobnik nie patrząc na nic i na nikogo, ile sił w nogach pobiegł do pobliskiego wychodka.
- @#%$$%^%$& ZABIJĘ.... ZABIJĘ drania!!! Jak dorwę tego kupca to rok z karceru na Polandii nie wylezie! Nigdy więcej pierścieni z przeceny! Nigdy!!! Od teraz tylko pierścionki solidnej roboty, od Maitii, od nikogo innego – darł się Av krztusząc spożytymi wcześniej pofkami, którym zamarzyła się podróż powrotna.
"Ech, muszę się ogarnąć!" – Podniósł się i chwiejnym krokiem ruszył w stronę portu.

* * *

Z Portland do TG jest szybka droga morska, a to za sprawą silnych przybrzeżnych prądów, dzięki czemu obyło się bez kolejnego używania „okazyjnych pierścionków”. Słońce pokonało już trzy czwarte swojej dziennej drogi po niebie, gdy statek przybijał do portu docelowego. Oparty o burtę łodzi AV nagle usłyszał MG:
- Ciepły!!! Wykrywacz zrobił się ciep… - rozentuzjazmowany głos urwał w połowie wyrazu.
„Że też wcześniej o tym nie pomyślałem!” – Av trzasną się dłonią w czoło, zastanawiając się jak mógł zapomnieć o Gołębiu.
Od nabrzeża dzieliło go jakieś dziesięć stóp, żądza złota znów dała o sobie poznać, wspiął się na poręcz i mocno odpychając nogami, dał długiego susa.
- Bźdzągwa, gdzie?! – kolejna wiadomość, tym razem rozpoznał głos Baileya.
- Bleh, mało brakowało… Ogrody w szkole w Tarsengaardzie – Odpowiedział już opanowany głos.
Lekko zdziwiony całą sytuacją elf pobiegł drewnianym pomostem prowadzącym na miejskie mury. Był zadowolony z siebie, że poszedł za przeczuciem. Kto wie ile czasu by mu zajęło odnalezienie reszty poszukiwaczy. Z umocnień bardzo dobrze widział monumentalną bryłę szkoły czarodziejów górującą ponad miastem. Mieścił się tam ogromny kompleks sal i przeróżnych pomieszczeń połączonych rozległą siecią korytarzy.
„Oby nikt więcej oprócz naszych nie zwietrzył tropu. Nie widzi mi się walka na szpadle z konkurencją.” – gorączkowo myślał biegnąc.
Tuż za bramą miejską zszedł po drabince na ulicę i puścił się biegiem przez zaułki w stronę szkoły.
Po chwili staną zdyszany przed wrotami akademii.

„Jeszcze tylko ten przeklęty labirynt i jestem już na miejscu. Dobrze, że mam przy sobie mapy Mortimera, przynajmniej nie zgubię się w gąszczu drzwi i korytarzy.” – wszedł do środka i wyciągnął z kieszeni złożony kawałek pergaminu. Można było poznać gnomią robotę, arkusz zawierał szczegółowe mapy wszystkich znanych lokacji wraz z tajemnymi przejściami i pomocnymi wskazówkami, a mimo to, po złożeniu nie zajmował więcej miejsca niż pojedyncza kartka. Miał jeszcze kilka ciekawych właściwości, np. po naniesieniu na niego, mapa zawsze pozostawała aktualna lub to, że mogła go otworzyć tylko ta osoba, której tę mapę dobrowolnie ofiarowano. Jest to jedna z tych rzeczy, które rozsławiły PL w świecie i których niejednokrotnie im zazdroszczono. Początkowo każdy członek dostawał swój egzemplarz, ale po tym jak kilka osób „sprzedało się”, mapy są przyznawane tylko tym, którzy swoim zachowaniem dowiedli oddania i przywiązania do gildii. Kiedy po odejściu Mortimera w Podróż, zostało tylko kilka sztuk, zaczęto rozważać zaprzestanie wydawania ich, ale wtedy jeden z uczniów gnoma natknął się na ukrytą skrytkę w jego pracowni zawierającą dość pokaźny zapas map – Radny zadbał o wszystko przed swoim odejściem.

* * *

Do ogrodu wiódł podziemny korytarz, nie był zbyt długi ale wszechobecna magia sprawiła, że wychodziło się na wyspie oddalonej o wiele mil od brzegu. Ciężkie, drewniane drzwi prowadzące do miejsca odpoczynku magów były otwarte, a tuż za nimi, Av zobaczył kawałek głowy osoby opartej plecami o wylot tunelu. Krótkie włosy odsłaniały spiczaste uszy elfa, który słysząc zbliżające się kroki wstał, i przez ułamek sekundy mignął w powietrzu czerwony płaszcz z wyhaftowanym Białym Orłem. Przybysz domyślił się, że to Bździągwa i zakrzyknął na przywitanie. Nie poznał jeszcze dokładnie tego nowego członka gildii, ale budził on zaufanie, a w jego oczach można było dostrzec niezwykłe doświadczenie i mądrość.
- Witaj Av – powiedział Bździągwa, zupełnie niezdziwiony przybyciem nowego towarzysza, zupełnie jak by to właśnie na niego czekał. W jednej ręce trzymał pusty worek, młodzieniec domyślił się, że były w nim wykrywacze. – Kiedy miałem już wychodzić ze szkoły, Lup przesłał wiadomość abym nie zapomniał o ogrodzie. Gdyby nie to, dołączyłbym już do Baileya na drugim kontynencie. Został mi jeden, ostatni wykrywacz i on okazał się szczęśliwy… Musiałem jednak przerwać dalsze, dokładniejsze poszukiwania ze względu na brak potrzebnego sprzętu, nie mam też kluczy, którymi mógłbym próbować otworzyć czasoprzestrzenną skrytkę.
- Hah, na szczęście wziąłem ze sobą kilka kluczyków – wyszczerzył zęby zadowolony Av klepiąc się w pobrzękującą, wypchaną kieszeń. Czuł satysfakcje, że mimo opóźnienia, na coś się jeszcze przyda. – Gdzie reszta?
- Właśnie wracają z eksploracji, Lupus powinien się zjawić lada moment, Bailey się pewnie spóźni gdyż przeszukiwał już Irilion - odpowiedział spokojnie Bździągwa.

Av rozmyślał już w swojej głowie o możliwym miejscu ukrycia skarbu. – „To na pewno musi być jakieś charakterystyczne miejsce, nikt przecież nie chował by łupu byle gdzie”. Jego rozmyślanie przerwało przybycie Lupusa.
- Witajcie Bracia – rzekł Lupus ucieszony widokiem kolejnego poszukiwacza i rzucił na środek sakiewkę z pozostałymi wykrywaczami, które miał przy sobie. -Świetna robota Bździągwa, teraz już jesteśmy tylko krok od skarbu.
Bździągwa rzucił pytające spojrzenie na przypalony podróżny płaszcz. – A, to… - zaczął Lup – w Kryształowych Grotach grupie impów nie spodobało się to, że przywłaszczyłem sobie pewną błyskotkę – pogrzebał w obszernej torbie i wyciągnął… jabłko – Yyyyyy… nie to… - złapał owoc w usta i ponownie zamieszał ręką w sakwie. – Oooest – na dłoni wyciągnął sporych rozmiarów oszlifowany szafir, w drugą chwycił jabłko i odgryzł spory kęs. – Chyba któryś z nich to zgubił, ale dzięki temu jeszcze nigdy w tak krótkim czasie nie przebyłem tej kopalni.

Avallachowi, na widok nadgryzionego jabłka, pusty żołądek w wyraźny sposób dał znać o swoich potrzebach. Z wnętrzności rozległo się potężne burczenie.
Nie tak dawno mianowany Radny, który nigdy nie ruszał w podróż bez zapasów żywności, z torby zaczął wyjmować jedzenie – znalazły się tam owoce i chleb, które zabrał rano z kwatery, dwa pieczone zające i kilka plastrów miodu, które ostały się w zniszczonej przez niedźwiedzia barci, upolowane w puszczy za Corren po drodze do Kryształowych Grot oraz kilka butelek szkarłatnego, mętnego napoju – była to woda ze źródła bijącego na pustyni Tahraji – zdrój przypominał raczej błotnistą kałużę otoczoną kępką pożółkłej trawy, ale sam napój świetnie regenerował zmęczone ciało. – Podano do stołu. Miało to być na ucztę po znalezieniu skarbu, ale co tam, jeśli kiszki marsza grają, to trzeba je uciszyć – rzekł.
-Co racja to racja- przytaknął wygłodniały Av. Bździągwa też dołączył do posiłku, nie dawał tego po sobie poznać, ale od rana nie miał nic w ustach. Po chwili z tunelu wyleciał zadyszany Bailey z językiem na wierzchu.
- Jestem! Po drodze… kupiłem... klu… - zobaczywszy jedzenie zapomniał o tym, co mówił i nie czekając na zaproszenie złapał pieczone mięso.

Kiedy poszukiwacze zaspokoili pierwszy głód przystąpili do rozdzielenia pozostałych zabawek. Każdemu przypadło po sporej garści wykrywaczy. Nie było tego zbyt wiele – musieli uważać i roztropnie używać, gdyż nie znali jeszcze w pełni ich zasięgu ani możliwości.
„Co to za nowy badziew opracowały te wredne gnomy?” – pomyślał Av pierwszy raz mając w ręku wykrywacz i z ciekawością przyglądając się małym kulom.
- No to ruszamy – krzyknął Lup i cała ekipa powstała. – Rozdzielmy się aby przeszukać każdy skrawek. – W tym momencie dał się słyszeć trzask odpalanego wykrywacza. Odruchowo zaczął się rozglądać. Z przerażeniem w oczach zobaczył, że to Av trzymał na ręce wzdymającą się już kulkę. Nie było czasu na ostrzeżenie. Rosły mężczyzna rzucił się i obalił elfa, a wynikiem tego był wykrywacz wyrzucony w powietrze. Pękł. Zielonkawa mgiełka, niesiona wiatrem, uleciała w stronę dwóch pozostałych, którzy widząc co się dzieje, instynktownie opadli na ziemię. Mieli szczęście, rozproszyła się bez śmierdzącej reakcji.
-Na Glilina! Co to jest?!- wydarł się Av podnosząc z ziemi.
-Wybacz, zapomnieliśmy ci powiedzieć. Kulki po użyciu wydobywają z siebie gaz, który po kontakcie z potem przechodzi w paskudny fetor. Teraz już wywietrzał, ale jeszcze nie tak dawno nawet cyklop z pustyni wolał mnie omijać z daleka – odpowiedział Lupus.
„Przeklęte gnomy! Jak zawsze musiały cos spartolić w swoich wynalazkach!” – pomyślał Av i poszedł sprawdzić północną część ogrodu. Reszta zajęła się środkiem oraz plażą na południu.

„No to zaczynamy” – pomyślał Av i odpalił wykrywacz. Kulka zachowywała się podobnie jak przy wejściu – dało się odczuć przyjemne ciepło. Nie zwlekając dłużej, posłał kulkę przed siebie. – „Trzeba szukać dalej. U chłopaków też nic nadzwyczajnego”- pomyślał spoglądając na pojawiające się w różnych stronach zielonkawe obłoczki. Minęła już dłuższa chwila, a ekipa nadal nie trafiła na wyraźniejszy sygnał.
„To bez sensu, trzeba coś wymyślić zanim skończą się zabawki.” – Av rozejrzał się wokoło i spostrzegł nieopodal alejkę z ławkami. Usiadł na jednej z nich i zanurzył się w myślach. Mimowolnie wyciągnął kolejną kulkę i zaczął obracać ją w palcach. Rozmyślając o piratach zacisnął mocniej pięść. Został brutalnie sprowadzony na ziemię przez nagły ból ręki.
- Aaaaaaaaaaaaaau! – wrzasnął upuszczając w trawę rozżarzony wykrywacz. Skupiony na poparzonej ręce nie myślał o tym by skryć się przed nieuchronną chmurą dymu. Gdy pierwszy szok minął i w ręce odczuwał tylko drętwe pulsowanie, zdał sobie sprawę z tego co się stało, a może raczej co się nie stało. – „Dziwne, powinien pęc. Widocznie coś źle….” – przykucną i przyjrzał się wykrywaczowi. W słońcu lśniła idealnie gładka powierzchnia nie przypominająca już błony czy skóry, a raczej szkło.

Kompani, słysząc krzyk bólu, dość szybko podbiegli do swojego przyjaciela.
-Wszystko gra?- Spytał Lupus patrząc na poparzoną rękę Avallacha.
Bździągwa, nie czekając na odpowiedź wyją z kieszeni kilka esencji, drugą rękę położył na oparzeniu i mruknął coś pod nosem. Gdy cofnął rękę, po rosnącym bąblu został tylko ledwo widoczny ślad.
- Teraz już tak. Skarb chyba musi być ukryty gdzieś tutaj, spójrzcie – wskazał na osmaloną trawę.
- Świetnie! – Lupus podniósł wykrywacz i z zainteresowaniem mu się przyglądał. Był twardy i zdążył już ostygnąć. – Teraz możemy przystąpić do używania kluczy. Jesteśmy już prawie u celu!- Rzekł podekscytowany Lupus.

-Czekajcie chwilę! Pamiętajcie żeby każde miejsce w którym użyjecie klucza w jakiś sposób oznaczyć. Używajcie ich mniej więcej co trzy, cztery stopy, taki jest mniej więcej ich zasięg działania, w ten sposób szybciej zlokalizujemy skarb nie marnując bezsensownie wielu kluczy. –rzucił Lupus – Sprawdzajcie też czasem wykrywaczem czy dalej jesteście w pobliżu skarbu.
Bailey, na wspomnienie ręki Ava, poszarzał na twarzy. – Musimy ich używać? – zapytał.
Głośne pacnięcie wyrwało ich z zasępienia, to młody elf kolejny raz mocno trzepnął się w czoło.
-Heh, na to też jest sposób! Nie mam zamiaru dać się kolejny raz poparzyć – zawołał triumfalnie elf i grzebiąc w kieszeni wyciągnął kilka par skórzanych rękawiczek. – No co?! Nigdy nie wiadomo co ci się przytrafi w kopalni… Lepiej mieć zapas. – Odpowiedział na pytające spojrzenia reszty.
Założyli rękawiczki i niebawem spora część terenu koło ławki pokryta była resztkami z posiłku i patykami powbijanymi w ziemię. Gruba skóra dawała wystarczającą ochronę aby przez chwilę utrzymać gorący wykrywacz i albo upuścić go na ziemię, gdy się zacznie żarzyć, albo posłać go w powietrze, gdy dalej pozostanie "tylko" gorący.

Av z każdym użyciem klucza czuł jakieś dziwne, nieprzyjemne uczucie gdzieś głęboko w swojej duszy. – „Ehh, widocznie jeszcze mi nie przeszło po tych lipnych pierścieniach.” – Ale to nie mdłości, tylko mikroskopijne cząstki krasnoludzkich genów lamentowały nad takim marnotrawieniem pieniędzy.

- To bez sensu… – mruknął zażenowany Lupus. Zużyli już większość kluczy, a skarbu jak nie było, tak nie ma. Usiadł na trawie i z braku lepszego pomysłu wyją mapy Mortimera. Po chwili tępego wpatrywania się w plan ogrodu, dostrzegł dwie, ledwo widoczne linie, które przecinały się pobliżu miejsca, w którym siedział. Wstał i spojrzał w wyznaczonym kierunku. Większość, tamtego terenu została już przeszukana, ale był skrawek trawy, na którym nie leżały jeszcze żadne śmieci. Niepewnie podszedł w to miejsce, wyjął klucz, pociągnął za główkę i przekręcił.

-Jeeeeeeest!!! Znalazłem!- Wydarł się na całe gardło. Podniósł torbę która zmaterializowała się po użyciu klucza. – No chłopaki. Świetna robota! Skarb jest nasz!- powiedział wydobywając z wnętrza trzy piękne smocze jaja. Tak naprawdę nie były to prawdziwe smocze jaja, ale ze względu na swój kształt i cudowne kolory poprzetykane srebrnymi i złotymi żyłkami zostały tak nazwane na długo przed pojawienie się prawdziwych smoków. Był to towar niezwykle cenny i szczególnie poszukiwany przez wszelkiej maści wojowników ze względu na magiczne właściwości. Kamienie te niejednokrotnie ustrzegły wojaków od zagrabienia ich mienia w przypadku wizyty w Przedsionku.
-To teraz musimy sprawiedliwe podzielić łupy – wtrącił się Bailey.
-Ja nie potrzebuję kamieni, zachowajcie je dla siebie – powiedział cicho Av, na przekór dziwnemu głosowi który podpowiadał zupełnie co innego.
-Nie wygłupiaj się. Dzielimy skarb po równo. Choć kamieni jest tylko trzy, dostaniesz swoją dolę w złocie. Jeśli ci nie pasuje, zapomnij o wspólnym opijaniu skarbu – zaproponował Lupus z lekkim złośliwym uśmieszkiem.
-No skoro tak ładnie namawiasz…. To nie mogę odmówić- Odpowiedział zadowolony Av.

I tak poszukiwanie dobiegło końca. Czterech śmiałków po ciężkiej pracy ruszyło w kierunku tawerny na zasłużone piwo. Wieść o znalezionym skarbie szybko obiegła Krainę Eternala i wielu gratulowało im sukcesu.
-Słyszycie to?- mruknął AV do swoich towarzyszy podnosząc głowę znad kufla.
-Niby co?- spojrzeli na niego zdumieni przyjaciele.
-Nic, nic, widocznie się przesłyszałem….- odpowiedział Av choć przysiągłby, że słyszał, czy to w oddali, czy gdzieś głęboko w swojej głowie, ciche pomrukiwanie. Coś jakby śpiew, z którego można było tylko wyłowić słowa brzmiące w równym rytmie „złoto, złoto, złoto…”

*Wersja Cree, miałem problem z poprawną polszczyzną, zastanawiałem się co jest poprawne: „Niepokojony przez nikogo”, czy „Nie niepokojony przez nikogo”. Qiu mówi, że poprawna jest wersja z potrójną negacją.
[...]Nie przyłączaj się do gildii PL bo jest najlepsza, ale dołącz do niej bo ty jesteś najlepszy. ~ VampireVorador
Avallach
PL-ka
PL-ka
Posts: 93
Joined: Wednesday, 13.01.2010, 21:50
GG: 0
Location: Kraków

Re: Poszukiwacze skarbów

Post by Avallach »

Oryginalny tekst Avy, na którym oparłem (Lup) część głównego tekstu.
---
Tymczasem Avallach siedział sobie w piwnicach Emerald Valley i naparzał kilofem w żelazo z całej siły. Cóż, tego dnia był zdenerwowany.... nie, to za mało powiedziane. Tego dnia był po prostu ostro wkur****. Właśnie odebrano mu możliwość reklamowania w niekonwencjonalny sposób towaru przyjaciółki Sarmi. Niektórym możnowładcom nie spodobały się często wulgarne, ale jakże trafne ogłoszenia Avy i postanowili go "uciszyć" . "Trudno, widocznie musimy znaleźć inny sposób na zwiększenie obrotów ze sprzedaży"- pomyślał i odrzucił kilof na bok. Miał dość juz na dzisiaj zbierania, w dodatku, Matuli mogłoby się nie spodobać jego znęcanie nad żelazem, a każdy zbieracz wie, że z Matulą się nie zadziera. "Hmmm teraz wezmę się za wytapianie stalowych sztabek. Nie ma to jak towar własnej roboty. Badziewie które można na markecie kupić to o kant d*** rzucić. Niby stal nierdzewna a taki szajs, że szkoda gadać....". Avallach miał zasadę, że towar wytworzony w pocie wlasnego czoła jest zawsze najskuteczniejszy. Poza tym, nie miał zamiaru psuć sobie reputacji wytwarzając bronie z materiałów wątpliwego pochodzenia. Za cel postawił sobie , że to on pewnego dnia zasiądzie w gronie najlepszych rzemieślników jakie widziały Krainy Eternala. Nie był na pewno żółtodziobem w tej dziedzinie, ale aby osiągnąć mistrzostwo, czeka go jeszcze długa i ciężka droga wymagająca wielu poświęceń i wyrzeczeń.

Gdy Avallach ciężko pracował w podziemiach Emerald Valley, Krainy Eternala obiegła wieść o nowym ukrytym skarbie. Ekspedycja poszukiwaczy spod Sztandaru Rudego Warkoczyka już przeczesywała tereny w nadziei na natrafienie na jakiś ślad. Wszystko było by w porządku, gdyby nie to, że o kimś zapomnieli. No właśnie, nikt nie raczył wspomnieć Avie o poszukiwaniach, w których wcześniej deklarował chęć udziału. Gdy tylko dowiedział się, że wyruszono bez niego, z lekka się zdenerwował, chociaż nie, to znowu nie jest dobre określenie, tak się wku****, że wziął kilof, który obok niego leżał i z całej siły przywalił w ścianę jaskini. To nie był dobry pomysł. Matula miała już dość na dzisiaj jego wyskoków z kilofami i z szyderczym uśmieszkiem, lekkim pstryknięciem palca zawaliła na niego stertę skał. "Cholera, teraz przesadziłem"- pomyślał wstając cały w kurzu i brudny jak siedem nieszczęść. "Cóż, Lupus pewnie mi o niczym nie wspomniał, bo chciał rozpocząć poszukiwania jak najszybciej, a ja się tu zaszyłem i zanim by mnie znaleźli, to było by po wszystkim”. Złość Avy szybko minęła gdyż na przyjaciół z PL mógł zawsze liczyć. "Ale skoro dalej szukają skarbu, to na pewno moją pomocą nie pogardzą. Heh, już ja ich nauczę jak się szuka skarbów". Mało kto o tym wiedział, ale mimo, że Avallach wyglądał z pozoru na elfa czystej rasy, głęboko, bardzo głęboko w środku drzemała w nim krasnoludzka żądza złota. Avallach nie miał pojęcia, że jego prababka ze strony szwagra dziadka, lubiła romansować z krasnalami, co widać, po części odbiło się mikroskopijnie na jego charakterze. Pocztą pantoflową dowiedział się, że jego kompani juz znaleźli z pomocą wykrywaczy interesujące miejsce, ale została jeszcze sprawa dokładnego określenia położenia skarbu. "Heh, kupie kilka szkieletowych kluczy, co by nie było, że wpadam na krzywy ryj z wizyta". Otrzepał się szybko i pobiegł do pierwszego lepszego kupca. Kupiec okazał się niezłym cwaniakiem. Widząc zabieganego elfa wiedział, ze ten kupi towar niezależnie od ceny dzięki czemu wzbogacił się o dodatkowe kilka sztuk złota. Ava się tym nie przejął, jego współpraca z przyjaciółką Sarmi przynosiła mu ostatnimi czasy sporo dochodów i taka "hojność" w stosunku do kupca nie była dla niego problemem. Chociaż, coś tam bardzo głęboko w duszy Avy zajęczało, jakby z tęsknoty nad zmarnowanym zlotem. "Ech to pewnie po tych poffkach mnie mdli"- pomyślał i dzierżąc pęk 20 kluczy użył pierścienia przenoszącego do Portland.

Ziuuuuuut

Z zakrzywionej czasoprzestrzeni na środek placu targowego w Portland wypadła niepozorna postać. Wszystkich obecnych tam gapiów bardzo zdziwiło jej zachowanie, gdyż osobnik nie patrząc na nic i na nikogo, ile sił w nogach pobiegł do pobliskiego... kibelka. "@#%$$%^%$& ZABIJE.... ZABIJE tego drania!!! Jak dorwę tego kupca to rok z karceru na Polandii nie wylezie! Nigdy więcej pierścieni z przeceny, nigdy!!! Od teraz tylko pierścionki solidnej roboty, od Cree, od nikogo innego" Darł się Av krztusząc spożytymi wcześniej poffkami, którym zamarzyła się wycieczka na zewnątrz. "Ech, musze się ogarnąć i lecę do Tarsnegaardu. Ponoć Bździągwa znalazł cos interesującego w tamtejszej szkole magii. Oby nikt więcej oprócz chłopaków nie zwietrzył tropu. Nie widzi mi się walka na szpadle z konkurencją." Kilka chwil i Av był juz przed szkolą w TG. Z Portland do TG jest bardzo blisko droga morską dzięki czemu obyło się bez kolejnego używania "okazyjnych pierścionków". Okazało się ze Bździągwie jeszcze bardziej udało się zacieśnić poszukiwania. Wiadome było, że skarb ukryto w Ogrodzie. "Jeszcze tylko ten cholerny labirynt i jestem juz na miejscu"-. Przed wejściem do ogrodu spotkał Bździągwe. Nie poznał jeszcze dokładnie tego nowego członka Gildii ale budził on zaufanie a w jego oczach można było dostrzec niezwykle doświadczenie i mądrość.
-Witaj Av- powiedział Bździągwa trzymając w jednej ręce pusty worek. Av domyślił się ze pewnie trzymał w nim wykrywacze -Właśnie znaleźliśmy miejsce ukrycia skarbu ale musimy je jeszcze dokładniej zlokalizować aby wydobyć skarb. Przybyłeś w sama porę gdyż nie posiadamy żadnych kluczy.
-Hah, na szczęście wziąłem ze sobą kilka kluczyków- wyszczerzył zęby zadowolony klepiąc się w pobrzękującą wypchaną kieszeń. Czuł satysfakcje, że mimo opóźnienia na cos się jeszcze przyda. -Gdzie się podziała reszta? Gdzie Lupus i Bailey?
-Właśnie wracają z eksploracji, powinni się zjawić lada moment. Bailey sie pewnie spóźni gdyż zamierzał już przeszukiwać drugi kontynent- odpowiedział spokojnie Bździągwa. -Nie możemy zacząć bez nich, skończyły mi się wykrywacze, poza tym w 4 raz dwa przeczeszemy Ogrod
-Co racja to racja- przytaknął Av. Rozmyślał już w swojej głowie o możliwym miejscu ukrycia skarbu. „To na pewno musi być jakieś charakterystyczne miejsce, nikt przecież nie chował by łupu byle gdzie”. Jego rozmyślanie przerwało przybycie Lupusa i Baileya.
-Witajcie Bracia- Rzekł Lapus i rzucił na środek worek z pozostałymi wykrywaczami które miał przy sobie. -Świetna robota Bździągwa, teraz już jesteśmy tylko krok od skarbu. Teraz rozdzielimy pozostałe wykrywacze i bierzemy się do roboty- powiedział i wysypał wszystkie zabawki. Każdemu przypadło po 20 wykrywaczy. Nie było tego zbyt wiele, musieli uważać i roztropnie używać zabawek gdyż nie znali jeszcze w pełni ich zasięgu ani możliwości. „ Co to za nowy badziew opracowały te wredne gnomy?” pomyślał Av przyglądając się małym kulkom. „Założę się że w środku jest jakaś nieprzyjemna niespodzianka”
-No to ruszamy- Krzyknął Lup i cała ekipa poszła w ślad za nim do Ogrodu. -Rozdzielmy się aby przeszukać każdy skrawek- Każdemu przypadła inna część terenu. Pierwszy wykrywacz Lupus użył zaraz przy wejściu. Kulka zaczęła wibrować i stała się… ciepła.-Jesteśmy już blisko- skinął- Tradycyjnie chwile potem z kulki wydobył się obrzydliwy fetor, ale Lupus już zdążył się przyzwyczaić do tego zapachu i nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia, podobnie jak na Baileyu i Bździągwie.
-Na Glilina! Co to jest?!- wydarł się Av i błyskawicznie zatkał nos rękawem koszuli To było jego pierwsze spotkanie z działaniem wykrywacza.
-Wybacz, zapomnieliśmy Ci powiedzieć. Kulki przy kontakcie z potem wydobywają z siebie ten paskudny fetor, ale można się przyzwyczaić- odpowiedział Lupus patrząc z politowaniem na zieloną twarz Avallacha. „Cholerne gnomy jak zawsze musiały cos nabroić w swoich wynalazkach”- pomyślał Av z trudem powstrzymując wymioty.
-Heh, na to też jest sposób. Nie mam zamiaru wdychać tych oparów- mruknął pod nosem Av i grzebiąc w kieszeni wyciągnął parę skórzanych rękawiczek –Teraz żadne smrody z kulek mi nie straszne- Uzbrojony w rękawice oraz wykrywacze Av poszedł sprawdzić północną część ogrodu. Reszta zajęła się środkiem oraz plażą na południu. Bailey zaś wyruszył dokupić kluczy, 20 które przyniósł Av mogło nie wystarczyć. „No to zaczynamy”- pomyślał Av i użył swój pierwszy wykrywacz. Kulka zachowywała się podobnie jak przy wejściu. Przyjemne ciepło było odczuwalne nawet przez rękawice. Patent Avallacha zdał egzamin, tym razem z kulki nie wydobył się żaden nieprzyjemny zapach. „Hmmm, trzeba szukac dalej, wskazanie podobne jak przy wejściu. U chłopaków też nic nadzwyczajnego”- pomyślał spoglądając na kaszlące postacie poruszające się w zielonych kłębach cuchnących oparów. Minęło już sporo chwil a ekipa nadal nie trafiła na wyraźniejszy sygnał. „To bez sensu, trzeba coś wymyślić zanim skończą się zabawki. Hmmm, pomyślmy. Ze skarbem kojarzą się piraci, a piraci lubią wypić. Gdzie by tu…”- Av rozejrzał się wokoło i spostrzegł nieopodal alejkę ławek. Obok jednej z nich walało się kilka pustych butelek. „Chyba już wiem”- uśmiechnął się z przekąsem sam do siebie. Podszedł kawałek i użył wykrywacza. Kulka zrobiła się ciepła, ale było to ciepło o wiele bardziej wyraziste niż przedtem. „Hehe, chodź tu maleńki, zaraz cię namierzę”. Następny użyty wykrywacz jeszcze bliżej ławek, podobna sytuacja. „Dziwne, powinien zrobic się jeszcze cieplejszy. Widocznie coś źle….” Jego rozmyślanie przerwał nagły ból promieniujący w ręce w której trzymał wykrywacz.
-O cholera!- krzyknął z całych sił próbując oderwać rozżarzony wykrywacz wtopiony w rękawice.
-Chłopaki! Av chyba jest już blisko- Powiedział Lupus słysząc z oddali siarczyste przekleństwa Avy i swąd palonej skóry. -Idziemy!- Kompani dosć szybko podbiegli do swojego przyjaciela.
-Wszystko gra?- Spytał Lupus patrząc na osmoloną ręke Avallacha.
-Tak, całe szczescie rękawica była gruba i obeszło się bez żadnych oparzeń. Ale nic to, to musi być ukryte gdzieś tutaj- Av wskazał na alejke z ławkami i kilkoma krzakami.
-Świetnie! Teraz możemy przystąpic do używania kluczy. Jesteśmy już prawie u celu!- Rzekł podekscytowany Lupus. W tym samym momencie napatoczył się Bailey dzierżąc w ręce dodatkowe klucze.
-Widzę że przybyłem w samą porę- Powiedział Bailey i rzucił każdemu kilka kluczy.
-Czekajcie chwilę! Pamiętajcie żeby każde miejsce w którym użyjecie klucza oznaczyć torbą. W ten sposób szybciej zlokalizujemy skarb. –rzucił Lupus – Najlepiej umieszczajcie po jednej sztuce złota w każdej torbie!
-Dobry pomysł!- odpowiedziała zgodnie reszta ekipy. Niebawem spora część terenu wokół ławek pokryta była torbami. Av z każdym umieszczeniem złota w torbie czuł jakieś dziwne nieprzyjemne uczucie gdzieś głęboko w swojej duszy. „Eh, widocznie jeszcze mi nie przeszło po tych lipnych pierścieniach”. Ale to nie mdlości tylko mikroskopijne cząstki krasnoludzkich genów lamentowały nad takim marnotrawieniem pieniędzy.
-Jeeeeeeest!! Znalazłem!- Wydarł się na całe gardło Lupus. Podniósł torbę która zmaterializowała się po użyciu klucza. –No chłopaki. Swietna robota! Skarb jest nasz!- powiedział wydobywając z wnętrza 3 piękne smocze jaja.
-To teraz musimy sprawiedliwe podzielić łupy- wtrącił się Bailey.
-Ja nie potrzebuję kamieni, zachowajcie je dla siebie- mruknął Av na przekór dziwnemu głosowi który podpowiadał zupełnie co innego.
-Nie wygłupiaj się. Dzielimy skarb po równo. Choć kamieni jest tylko 3, dostaniesz swoją dolę w zlocie. Jeśli Ci nie pasuje, zapomnij o wspólnym opijaniu skarbu- zaproponowal Lupus z lekkim złośliwym uśmieszkiem.
-No skoro tak ładnie namawiasz…. To nie mogę odmówic- Odpowiedział zadowolony Av.


I tak poszukiwananie dobiegło końca. Czterech śmiałkow po ciężkiej pracy ruszyło w kierunku tawerny na zasłużone piwo. Wieść o znalezionym skarbie szybko obiegła Krainy Eternala i wielu gratulowało im sukcesu.
-Słyszycie to?- mruknął AV do swoich towarzyszy.
-Niby co?- odwrócili się zdumieni przyjaciele.
-Nic, nic, widocznie się przesłyszałem….- odpowiedział Av choć przysiagłby, że słyszał, czy to w oddali czy gdzieś głęboko w swojej glowie, ciche, pomrukiwanie. Coś jakby śpiew z którego można było tylko wyłowic słowa brzmiące w równym rytmie „złoto,złoto,złoto…”
Bailey
Gość

Re: Poszukiwacze skarbów

Post by Bailey »

ufff po przeczytaniu, Lupus przed znalezieniem Skarbu, wyruszyłem by kupić klucze nie wiem czy to istotne czy nie ale ...:D a po za tym super!
Avallach
PL-ka
PL-ka
Posts: 93
Joined: Wednesday, 13.01.2010, 21:50
GG: 0
Location: Kraków

Re: Poszukiwacze skarbów

Post by Avallach »

Bailey, to bylo wiadome ale na potrzeby opowiadanka ladniej wygladalo jak wpadles wczesniej na "piknik". A poza tym milo ze Ci sie podoba:)
Bailey
Gość

Re: Poszukiwacze skarbów

Post by Bailey »

nooo wiedziałem, że coś mi tu nie pasuje:D ja nie napisałem, że trzeba podzielić Łup tylko ze nie muszę nic dostać ;D
User avatar
lupus
Radny
Posts: 340
Joined: Saturday, 24.04.2010, 19:17
GG: 5044666
Location: Świdnik

Re: Poszukiwacze skarbów

Post by lupus »

Czyli jak było? Kupowałeś podczas, gdy my już w ogródku teściową odkopywaliśmy?
[...]Nie przyłączaj się do gildii PL bo jest najlepsza, ale dołącz do niej bo ty jesteś najlepszy. ~ VampireVorador
User avatar
Bzdziagwa
PL-ka
PL-ka
Posts: 145
Joined: Friday, 27.04.2012, 23:13

Re: Poszukiwacze skarbów

Post by Bzdziagwa »

Opowieści fajne. Do treści nie ma uwag. Z przyjemnego toku czytania wytrąciła mnie fraza "naparzał kilofem w żyłę żelaza". Wyrażenie "naparza" nie pasuje stylistycznie do opowieści w stylu Fantasy. Co do "zostawiony kurna w spokoju" czyli "Nie niepokojony przez nikogo" uważam, że rację ma Qiu. Kusi mnie, żeby dołączyć tu tę historię widzianą oczami Bździągwy, ale talent pisarski za tą pokusą nie nadąża. Czyli - chciałbym umieć tak pisać, ale nie potrafię.:)
Bailey
Gość

Re: Poszukiwacze skarbów

Post by Bailey »

lupus wrote:Czyli jak było? Kupowałeś podczas, gdy my już w ogródku teściową odkopywaliśmy?

szukaliśmy Skarbu i zostało tylko chyba 10 kluczy, ktoś powiedział by któraś z PLek poszła po klucze ja się zgłosiłem na ochotnika i #beam me idę już do PL a Ty Lupku napisałeś, że już nie trza kupić kluczy bo Skarb został odkopany....
User avatar
lupus
Radny
Posts: 340
Joined: Saturday, 24.04.2010, 19:17
GG: 5044666
Location: Świdnik

Re: Poszukiwacze skarbów

Post by lupus »

A... :D oj tam :D dostosowałem sytuację do aktualnej weny :D
[...]Nie przyłączaj się do gildii PL bo jest najlepsza, ale dołącz do niej bo ty jesteś najlepszy. ~ VampireVorador
User avatar
Creedka
Guild Master
Posts: 2359
Joined: Saturday, 30.10.2004, 19:40
GG: 0
Location: Dublin

Re: Poszukiwacze skarbów

Post by Creedka »

ani "zostawiony kurwa w spokoju" ani "naparzac" ani "zakrecic sie za skarbem" ni chu chu nie pasuja do fantasy, ale mi bardziej przeszkadzaja namnozone niepotrzebnie przecinki :D

nie skonczylam jeszcze, ale czyta sie to dobrze nawet jak sie w akcji nie uczestniczylo :)
Image
Bailey
Gość

Re: Poszukiwacze skarbów

Post by Bailey »

dobrze dostosowałeś sytuację do weny nei gniewam się lecz dalej myślę, że powinieneś wydać książkę o Eternalu io:D
User avatar
lupus
Radny
Posts: 340
Joined: Saturday, 24.04.2010, 19:17
GG: 5044666
Location: Świdnik

Re: Poszukiwacze skarbów

Post by lupus »

Za podpowiedzią Bździągwy początkowe "zagłębianie kilofa" zastępujące "naparzanie" ostatecznie zmieniłem na "pastwienie się".

Przy okazji skorygowałem kilka drobniejszych błędów.

Jeśli chodzi o przecinki, rzeczywiście, mogło by być ich mniej, a niektóre zdania mogłyby być ciut krótsze. Niestety nie czuję się na siłach aby to poprawić, jeśli ktoś chce mi pomóc w tym temacie, to chętnie skorzystam.
[...]Nie przyłączaj się do gildii PL bo jest najlepsza, ale dołącz do niej bo ty jesteś najlepszy. ~ VampireVorador
Post Reply