The Belkar's Story

Moderators: Faflok, Wloczykij, lupus

Post Reply
User avatar
lupus
Radny
Posts: 340
Joined: Saturday, 24.04.2010, 19:17
GG: 5044666
Location: Świdnik

The Belkar's Story

Post by lupus »

PROLOG

Belkar zdał sobie sprawę, że to ostatnie minuty jego życia. Bestia była ranna i obficie broczyła krwią, jednak wydawało się jakby zupełnie nie robiło to na niej wrażenia. Początkowy impet ataku Belkara przerodził się w chaotyczne odpieranie kolejnych ciosów tego przerośniętego wilka z gór. Wojownik zrobił unik przed zbliżającą się niebezpiecznie paszczą potwora, a jego uszu dobiegł przeraźliwy dźwięk pazurów prześlizgujących się po stalowej tarczy. Szybkość i siła ataku sprawiły, że Belkar mógł tylko odskoczyć w tył – na wyprowadzenie ciosu mieczem zabrakło mu energii. Bestia natarła ponownie. Zasłonił się tarczą, jednak nie zrobił tego wystarczająco szybko. Poczuł przeszywający ból w udzie i dziwne ciepło rozlewające się po nogach. Miecz wypadł mu z ręki. Niedoszły bohater osunął się na kolana. Potwór uderzeniem łapy wytrącił mu tarczę. Belkar złożył palce lewej ręki i ostatkiem sił wypowiedział magiczną formułę przekazaną mu przez jego mistrza. Nie wierzył w jej działanie, jednak lata treningu i dyscypliny wpajanej mu przez nauczyciela sprawiły, że zrobił to instynktownie. Ostatnią rzeczą jaką poczuł, były pazury bestii rozpruwające jego pierś...

* * *

Krzyczał. Każda komórka jego ciała była przeszywana falami niewyobrażalnego bólu. Jednak ustępował on z każdą chwilą, a jego świadomość szybko wracała do pełnej sprawności. Na wpół przytomny rozejrzał się po pomieszczeniu. Pomocnicy, których wynajął do opieki nad sobą, kiedy będzie nieprzytomny podczas rytuału, gdzieś się ulotnili. Razem z nimi znikła gdzieś księga. Uśmiechnął się krzywo. W każdym świecie głupota i chciwość ludzka nie znała granic. Będzie musiał poświęcić kilka dni na odnalezienie tych ludzi i wymierzenie im kary. Właściwie ich los był mu obojętny, jednak nie mógł pozwolić by informacje z tej księgi dostały się w niepowołane ręce. Zwłaszcza teraz, kiedy przekonał się na własnym ciele, że wiedza w niej zawarta była prawdziwa – z każdą chwilą czuł, że jego zmysły są coraz bardziej wyczulone, a energia przepływająca przez niego wskazywała na możliwości treningu w nieznanych dotąd dziedzinach. Spis zastosowanych trucizn, przebieg całego rytuału był zbyt cenną informacją dla któregoś z tutejszych władców, który mógłby spróbować stworzyć całą armię takich wojowników w celu podboju okolicznych krain.
Wyszedł z pomieszczenia i wziął kilka głębokich oddechów. Siły wracały bardzo szybko. Villen Amin, Źródło Wiedzy, tutaj nosiło nazwę Kaer Morhen i było obecnie ruinami starej, opuszczonej warowni. Odrzucił głaz odsłaniający schody prowadzące w głąb podziemi. Wszedł do komnaty na końcu korytarza i zapalił świece. Na regałach znajdowało się kilkaset manuskryptów. Podszedł do księgi leżącej na stole i spojrzał na rysunek na jednej ze stron. Przedstawiał on medalion w kształcie głowy wilka, natomiast łańcuszek na którym go noszono pokryty był runicznymi inskrypcjami.
- Wiedźmini – mruknął – więc to tak ich tutaj nazywano...
Przerzucił kilka stron. Kolejny rysunek przedstawiał schemat urządzenia do ćwiczeń oraz opis treningu jakiemu poddawani byli ci wojownicy. Dalej znalazł rozdział poświęcony wykuwaniu broni i nadawania jej magicznych właściwości.
- Dobra – powiedział sam do siebie – widzę, że czeka mnie trochę pracy w charakterze cieśli i kowala. Ale najpierw upewnijmy się, że księga z opisem próby traw nie trafi w niepowołane ręce.... [...]

* * *

Przejście nigdy nie było zbyt przyjemne. Jednak świadomość, że to już ostatni raz, dodawała mu sił. Krąg Dwunastu Światów dokonał się. Był w punkcie wyjścia. Wrócił do krainy Eternala. Ale tym razem był przygotowany. Umiejętności, które zdobył w trakcie swej "podróży" teraz będą mogły mu pomóc. Było jednak coś jeszcze. Z torby wyjął zniszczoną księgę i otworzył ją w odpowiednim miejscu. Księga mówiła o gildii. Klanie wojowników, którzy działając ramię w ramię, mogli pokonać zło zagrażające tej krainie. Informacje tu zawarte mówiły o zasadach, jakimi powinni kierować się członkowie, oraz o wymaganiach, stawianych przed kandydatami. Umiejętności Belkara były wystarczające, a kodeks gildii był bliski jego sercu jak żaden inny. Czuł, że jeśli uda mu się ich odnaleźć, bestie z gór tym razem nie będą w stanie zagrozić niewinnym ludziom. Tym razem on również nie zawiedzie. Schował księgę i pełen nadziei wyruszył na poszukiwanie wojowników spod sztandaru PL...

* * *

Attack : 16
Defense: 14
Harvest: 24
Alchemy: 30
Manufacturing: 7
Overall: 33

- Więc tak wyglądają twoje umiejętności ? – PLkowy skryba krytycznym wzrokiem ocenił pergamin, którego napisanie kosztowało Belkara dwa tuziny wilczych skórek dla opata miejscowego klasztoru.
- Tak, Panie.
- Jak cię zwą? Skąd pochodzisz? – Ton skryby nie napawał optymizmem, a zbrojni strażnicy w pomieszczeniu wyglądali na wprawnych szermierzy.
- Belkar, Panie. Pochodzę z południowych krain, z niewielkiego miasteczka w spokojnej dolinie.
- Zrozumiałeś nasz kodeks i zasady panujące w gildii? Przyrzekasz ich przestrzegać?
- Całym sercem i każdym swym uczynkiem.
- Zatem dobrze. Po południu zbierze się Rada Gildii, gdzie przedstawię twoją kandydaturę. Do tego czasu pozostań w naszym domu dla gości lub ogrodzie i nie oddalaj się zbytnio. Rada może podjąć decyzję w każdej chwili. – Po tych słowach skryba wstał i zniknął za masywnymi drzwiami, do których dostępu strzegli wartownicy.
Belkarowi pozostawało tylko czekać...

PRZED OBLICZEM RADY

- Co sądzicie o naszym nowym rekrucie? – spytała Maitia, kiedy w sali pozostali tylko Thanatos i Mortimer. – Na całej radzie wywarł dość dobre wrażenie, decyzja o jego przyjęciu została podjęta niemal jednogłośnie. Mnie również wydaje się godny naszych szeregów, jednak mam jakieś dziwne, niejasne przeczucie...
- Też to poczułaś ? – Mortimer uśmiechnął się nieznacznie. – A podobno to ja mam dar.
Mortimer, jako jeden z nielicznych, został przyjęty na szkolenie do zgromadzenia sióstr Geritek, gdzie poznał podstawowe techniki czytania ścieżek przeznaczenia.
- Próbowałem go odczytać, ale ma w sobie straszną plątaninę, wspomnienia tylu krain, które przemierzył nie pozwalają mi prawidłowo zinterpretować znaków. Wiem jedno – jego los jest w tajemniczy sposób związany z nami. I to nie tylko jego przyszłość, również w przeszłości odnajduję ślady naszego oddziaływania. To oczywiście dziwne i niewytłumaczalne, możliwe że to wpływ jego podróży.
- A tobie jak poszło, Than? Co nasze kroniki mówią na temat tego Kręgu Dwunastu Światów?
- Niewiele, jednak znalazłem kilka istotnych wskazówek. Myślę, że dodatkowe informacje możemy uzyskać od samego Belkara, a i on powinien dowiedzieć się jakie zmiany zaszły w naszej krainie – odparł Thanatos.
- Zatem niech tak będzie. Wezwać Belkara. – Maitia skinęła ręką w stronę jednego ze sług, który natychmiast zniknął za drzwiami, by wykonać polecenie.

* * *

Belkar zaciekawiony przechadzał się po ogrodzie przylegającym do murów warowni. Z podziwem patrzył na tak duże skupisko ogromnych drzew owocowych, których gałęzie aż uginały się pod ciężarem jabłek, gruszek, śliwek i innych, bardziej egzotycznych owoców, których nazw nie znał. Za ogrodem zaczynały się duże połacie ziemi obsiane różnorodnymi warzywami. Podobnie i w tym przypadku, rozmiar plonów wydawał się być ogromny. Belkar przypuszczał, że tymi zapasami można by wyżywić sporej wielkości miasto.
Szmer kroków na żwirowej ścieżce wyrwał go z zamyślenia. Odwrócił się i w oddali dostrzegł sługę rozglądającego się dokoła, jakby kogoś szukał. Serce zabiło mu mocniej. Czyżby to chodziło o niego? Czyżby Rada podjęła decyzję? Ruszył z powrotem, umyślnie czyniąc więcej hałasu. Chłopak wreszcie go zauważył i podbiegł do niego.
- Rada cię wzywa – oznajmił – chodź za mną.
Belkar posłusznie wykonał polecenie i podążyli ku wejściu do warowni, dotąd dla niego niedostępnej.
- Wiesz może, komu mam zostać przedstawiony? – zapytał Belkar – chciałbym poznać imiona tych sławnych wojowników, z którymi będę rozmawiać.
- Mogę udzielić ci tej informacji – dziwnie uśmiechnął się sługa – mogę również powiedzieć ci coś, co pozwoli uniknąć ci zaskoczenia i ocalić twój honor przed popełnieniem strasznej pomyłki. Zostaniesz przedstawiony trójce... hmm... wojowników, jak to określiłeś. Będą to Maitia, Thanatos i Mortimer.
- Maitia? – Belkar zastanowił się przez chwilę – dziwne imię jak dla członka Rady.
- Dziwne tylko dla tych, którzy błędnie je interpretują – odparł chłopak – mogę cię zapewnić, iż jest ono bardzo trafne w przypadku tak pięknej i mądrej kobiety, która je nosi.
- Kobiety ?!? – Belkar zaskoczony stanął w pół kroku. – Chcesz mi powiedzieć, że na czele gildii stoi kobieta?
- Widzisz, mówiłem ci, że ocalę twój honor przed pomyłką – sługa wyszczerzył zęby w uśmiechu – myślę, że w ramach rewanżu należy mi się kwarta miodu, dziś wieczorem w naszej tawernie. Maitia należała kiedyś do jednej z najznamienitszych rodzin jubilerskich. Jeśli zostaniesz przyjęty, z pewnością będziesz miał okazję docenić piękno i kunszt wykonania jej pierścieni i medalionów. Co nie oznacza, że nie potrafi władać mieczem – wielu jej wrogów oceniało ją w ten sposób, jednak zazwyczaj była to ostatnia pomyłka w ich egzystencji.
Tak rozmawiając weszli do środka, gdzie sługa poprowadził Belkara szerokim korytarzem, aż zatrzymali się przed niewielkimi drzwiami o złoconych okuciach.
- To tutaj – powiedział chłopak po czym gestem dał Belkarowi do zrozumienia, że ma wejść do środka, podczas gdy on zostanie na zewnatrz.

* * *

- Gildia pozytywnie rozpatrzyła twą prośbę o przyjęcie, Belkarze – powiedziała Maitia – jednak zanim to nastąpi, chcielibyśmy zapytać cię o kilka szczegółów twej historii.
- Oczywiście Pani, postaram się odpowiedzieć najlepiej jak będę umiał. – Belkar odczuwał panującą w tej sali spokojną i miłą atmosferę, co pozwoliło opanować mu drżenie głosu.
- Mógłbyś powiedzieć nazwę wioski, w której się urodziłeś? A może pamiętasz nazwę krainy, w której się znajdowała?
- Urodziłem się w Zwardii, wiosce leżącej na południu Heldory.
Radni spojrzeli po sobie zaskoczeni. Co prawda, gdzieś w głębi spodziewali usłyszeć podobną odpowiedź, lecz mimo tego wydawała się ona nieprawdopodobna.
- Powiedziałeś nam, że opuściłeś ten świat za sprawą Kręgu Dwunastu Światów, a teraz udało ci się tutaj powrócić. Gdzie zetknąłeś się z tym rytuałem? Kto nauczył cię tego zaklęcia? – zapytał Thanatos.
- Kiedy miałem czternaście lat, oddano mnie do mistrza Giraela na naukę. Miał szkolić mnie na wojownika. Magowie z jego warowni przygotowali mnie do tego rytuału, a mistrz Girael nauczył zaklęcia. Kilka miesięcy później zostałem wysłany na polowanie żeby uzupełnić zapasy mięsa oraz dokonać zwiadu. Tam natknąłem się na wilczą chimerę, która mnie pokonała. Tuż przed śmiercią wypowiedziałem magiczną formułę i zostałem przeniesiony do innego świata. Mistrz powiedział mi wcześniej, że jeśli tak się stanie, będę musiał przeżyć tam kilka lat, zanim moje ciało zgromadzi odpowiednią ilość energii do kolejnego skoku. To także miało sprawić, iż mój organizm do momentu powrotu prawie wcale nie będzie odczuwał upływu czasu. Nakazał mi również zdobywać wszelką możliwą wiedzę w tamtych krainach, która pomogłaby w walce z tymi bestiami. Mistrz obiecał mi również, że kiedy odwiedzę odpowiednią ilość światów i uda mi się przeżyć, powrócę tutaj. I tak się stało.
-Wygląda na to, że mówisz prawdę, Belkarze – powiedział Thanatos. Posłuchaj zatem, choć wieści, które ci przekażę, nie należą do przyjemnych. Niektórych informacji nie jestem pewien, niektórych tylko się domyślam – nasze kroniki nie są zbyt dokładne, a momentami nawet sobie zaprzeczają.
Świat Eternala podzielony jest na trzy kontynenty otoczone wodą: Seridię, Irilion oraz Heldorę. Kilkanaście wieków temu, w naszym świecie zaczęły pojawiać się groźne potwory. Dochodziło do napadów na wioski, karawany kupieckie czy nawet niewielkie miasteczka. Aby chronić ludzi przed nimi, powstawały szkoły wojowników, takie jak ta mistrza Giraela, do której trafiłeś. Bestie znikły na jakiś czas, jednak po kilku latach zaczęły atakować ze zdwojoną siłą. Wielu dobrze wyszkolonych wojowników zginęło, a szkolenie nowych było kosztowne i czasochłonne. Magowie z całego świata zgromadzili się i zaczęli poszukiwać rozwiązania tego problemu. Powstało wtedy kilka przydatnych zaklęć pomagających w walce z bestiami, oraz wspominany przez ciebie rytuał Kręgu Dwunastu Światów. Pozwalał on oszukać śmierć, w momencie zagrożenia życia przenieść się do innego świata, aby później powrócić i dalej wspomagać braci w walce. Magowie nie przewidzieli jednak jednego – olbrzymie ilości energii potrzebne do przeniesienia się do innego świata sprawiły, że taka podróż trwała kilkadziesiąt lat. Wyszkoleni wojownicy co prawda wracali, ale bardzo często okazywało się, że nie mieli do czego wracać, a nowe techniki ataku bestii sprawiały, że ginęli bądź zmuszeni byli ponownie wyruszyć na swą wędrówkę w celu odrodzenia. Niestety, podobnie jest w twoim przypadku, Belkarze. Przykro mi to mówić, ale tereny, z których pochodzisz, zostały utracone bezpowrotnie ponad czterdzieści lat temu. Wtedy na Heldorze rozegrała się olbrzymia bitwa, która przerodziła się w rzeź ludzi. Bestie nie oszczędzały nikogo. Kilka statków zdołało odbić od brzegu, jednak ocaleli bardzo nieliczni, a Heldora dostała się pod panowanie potworów.
Belkar słuchał oniemiały. Powoli informacje od Thanatosa zaczynały do niego docierać. To dlatego nie rozpoznawał okolicy, to dlatego mieszkańcy nie potrafili mu odpowiedzieć na pytania o bliskie mu miasteczka i wioski.
- Po tej klęsce znów doszło do zebrania magów – ciągnął Than – tym razem udało im się opracować zupełnie inny sposób Odrodzenia, choć mający swe korzenie w tamtej starej magii. Ogromnym wysiłkiem oraz poświęcając życie wielu potężnych magów, została stworzona magiczna lokacja, nazywana przez nas Przedsionkiem Piekła. To tam właśnie nasi wojownicy mogą się przenieść aby ocalić swe życie. Co prawda części ekwipunku nie udaje się zabrać ze sobą, jednak to i tak niewielki koszt. Co najważniejsze, z Przedsionka prowadzi magiczna brama na Isla Prima, gdzie można dotrzeć w ciągu kilku godzin. Ta wysepka u brzegów Seridii jest otoczona polem ochronnym przez które nie przedostanie się żadna bestia. Z niej regularnie kursują statki na Seridię, dzięki czemu jesteśmy w stanie wrócić w bardzo krótkim czasie na miejsce naszej ostatniej walki, a czasem nawet odzyskać pozostawiony tam sprzęt.
- Jednak obecnie nawet nasza sytuacja nie wygląda najlepiej – dalsze słowa Thanatosa nie pozwoliły ochłonąć Belkarowi. Kilka lat po tamtej klęsce zorganizowana została dość spora inwazja w celu odzyskania Heldory. Setki statków z wojownikami wyruszyło aby odebrać bestiom nasze ziemie. Wojownicy byli świetnie wyszkoleni, dobrze wyposażeni, a mimo to znów ponieśliśmy klęskę. Niewielu zdołało powrócić, nawet przez Przedsionek. Ci, którzy tego dokonali opowiadali o straszliwych potworach, ziejących ogniem, plujących kwasem, dosłownie zamrażających krew w żyłach. Nie mamy pojęcia skąd one pochodzą i dlaczego atakują coraz mocniej naszą krainę. Niektórzy z ocalałych mówili, że z miejsc ich desantu można było dostrzec na horyzoncie budowlę przypominającą wieżę, która sięgała nieba, jednak żaden z oddziałów nie zdołał się wedrzeć dalej niż dwa, trzy kilometry od brzegu.
- Sytuacja tutaj na naszych kontynentach również się pogarsza. Kiedyś największym zagrożeniem dla nas były chimeryczne wilki – Belkar mimowolnie dotknął ręką klatki piersiowej, gdzie w pamięci nadal czuł pazury potwora. – Kiedy nauczyliśmy się z nimi walczyć i je zabijać, pojawiły się ich nowe odmiany: pustynna, leśna, górska i lodowa. W momencie, gdy najmocniejsi z nas potrafili i je pokonać, na nasze wioski zaczęły napadać yeti i giganty. Ostatnio doszły nas pogłoski o pojawieniu się smoków. Jakby tego było mało, co jakiś czas pojawiają się znikąd w różnych krainach hordy bestii atakujące każdego, kto wejdzie im w drogę. Nie wiemy, jaka magia je tu sprowadza, jednak liczebność tych oddziałów każe nam przypuszczać, że za tymi atakami kryje się straszliwa siła. Dlatego nieustannie trenujemy nasze umiejętności, aby mieć jakieś szanse w ostatecznym starciu z naszym wrogiem, które zapewne niebawem nadejdzie. Zbieramy zapasy, przygotowujemy broń, mając nadzieję że nasz trud nie pójdzie na marne. W tym celu przyjmujemy każdą ofertę pomocy, każdą parę rąk chętnych do pracy i wysiłku. Dlatego też postanowiliśmy przyjąć ciebie w nasze szeregi, Belkarze – zakończył Thanatos.
- Myślę, że na dziś wystarczy – powiedziała uśmiechając się Maitia. – Musisz wybaczyć Thanowi, jego zamiłowanie do historii i dawnych kronik, sprawia, iż nawet jego krótkie historyjki opowiadane podczas zebrań gildii, potrafią trwać kilka godzin. Powinieneś teraz odpocząć, sługa pokaże ci twoją kwaterę. Jutro pokażemy ci nasze warsztaty i opowiemy o rozwijaniu poszczególnych umiejętności. Witaj wśród nas, Belkarze.
Belkar odwrócił się i udał się za sługą. Słowa Thanatosa zrobiły na nim ogromne wrażenie. Chociaż w chwili obecnej nie był pewien, czy większego wrażenia nie zrobił na nim uśmiech Maitii, którym został obdarzony. Z każdą chwilą czuł, że to miejsce może nazwać swoim domem. Nie opuści go nigdy, będzie walczył do końca w jego obronie. A któregoś dnia może znajdzie się w jednym z oddziałów płynących wyzwalać Heldorę. I jeśli do tego dojdzie, jego zbroje będą zdobiły biało – czerwone barwy gildii...

ALCHEMIK

Belkar podążał wraz z Thanatosem jednym z korytarzy warowni. Than opowiadał:
- Gildia jest dość luźną strukturą. Mamy nasz kodeks i zasady, których każdy winien przestrzegać, czego pilnuje Rada. Wszyscy zobowiązani są nieść pomoc mniej doświadczonym wojownikom, zachowania haniebne i niegodne są przez Radę surowo karane. W naszej warowni znajdują się wszystkie potrzebne nam warsztaty, choć większość rzeczy tu powstających jesteśmy w stanie wykonać w warunkach polowych. Mamy też drugą siedzibę, jednak w trosce o nasze wewnętrzne bezpieczeństwo jest ona niedostępna dla ogółu, a co za tym idzie również i naszych wrogów. Jej lokalizację poznasz w stosownym czasie.
Belkarze, wbrew panującej powszechnie opinii, nasz trening to nie tylko doskonalenie walki. Tylko niewielką część czasu na to poświęcamy. Aby być dobrym wojownikiem, potrzeba wielu składników użytecznych w czasie boju. W tym celu wiele czasu spędzisz na zbieraniu ziół, wydobywaniu rud metali czy szlachetnych kamieni. Niektóre z tych kopalni zamieszkiwane są przez gobliny, pająki czy też bardziej niebezpieczne istoty, więc będziesz miał wiele okazji do przetestowania swych umiejętności bojowych. Składniki, które wydobędziesz, potrzebne będą do wyrobów alchemicznych, które są podstawą wielu innych dziedzin. Więcej szczegółów udzieli ci jeden z naszych zdolniejszych alchemików, który obecnie okupuje tę pracownię – to mówiąc zatrzymał się przed masywnymi, drewnianymi drzwiami o dużych stalowych okuciach. Belkar zauważył, że drewno i stal w niektórych miejscach były osmalone, jak gdyby ktoś próbował je podpalić.
- Koru, masz chwilę? – zapytał Than otwierając drzwi – chciałbym, abyś opowiedział naszemu nowemu członkowi trochę o alchemii.
- Kolejny żółtodziób do wyszkolenia – mruknął osobnik z warsztatu – dobra, Than, myślę że dam radę poświęcić mu kilka minut.
Belkar rozejrzał się po pomieszczeniu. Na stołach znajdowały się przeróżne naczynia, pod niektórymi z nich tlił się płomień, a pod sufitem unosiły się obłoki pary. Pod ścianą ustawionych było kilkanaście koszy z przeróżnymi ziołami, w powietrzu unosił się gryzący zapach siarki. Wspomniany Koru krzątał się po pomieszczeniu, gryząc soczyste jabłko. Sięgnął do kieszeni i rzucił coś w stronę Belkara.
- Łap – powiedział z uśmiechem.
Belkar obejrzał rzecz, którą rzucił mu Koru. Była to niewielka kulka, od której biło przyjemne ciepło. Kolor trudno było sprecyzować, najprostszym skojarzeniem było "ognisty".
- To alchemiczna kula ognia. W niej udało się nam zamknąć całą siłę żywiołu, abyśmy mogli z niej korzystać. To jedna z najprostszych do wykonania i najbardziej podstawowa. Zaręczam ci, że zrobisz ich tysiące. Czujesz jak jest przyjemnie ciepła w dotyku? Naciśnij ją mocno paznokciem – wykonał polecenie, podczas gdy Koru mruknął coś pod nosem. Belkar zobaczył, że kulka zaczęła świecić intensywniej, a jej temperatura gwałtownie wzrosła. – Na twoim miejscu nie trzymałbym jej teraz zbyt długo w ręce. Możesz się poparzyć – powiedział Koru i wskazał Belkarowi przeciwległą ścianę – tam!
Belkar rzucił kulkę w kierunku ściany. Ta natychmiast po zetknięciu z murem zapłonęła intensywnym ogniem, wyzwalając jednocześnie ogromną ilość ciepła. Na ścianie pozostał osmalony ślad.
- Przepraszam – Koru z uśmiechem podszedł do Belkara – po prostu nie mogłem się powstrzymać. Witaj, młody alchemiku.
- Jak pewnie zauważyłeś – ciągnął Koru – za pomocą alchemii możemy zamknąć siłę żywiołu w takich malutkich kulkach, zebrać tam całą esencję mocy, którą możemy wykorzystać w odpowiednim momencie. Dlatego te kulki nazywamy esencjami. A tworzymy je za pomocą tego – podał Belkarowi urządzenie zrobione z dwóch kawałków drewna, połączonych ze sobą na metalowych zawiasach. Wewnątrz na każdym z kawałków wydrążono kilka półkul połączonych ze sobą maleńkim rowkiem. Rozmiar półkul dokładnie pasował do wielkości esencji ognia, które oglądał przed chwilą. Po złożeniu kawałków drewna, ich końce spełniały rolę całkiem poręcznego uchwytu, na którym znajdowało się kilka niewielkich kolców.
- W te półkule sypiemy składniki naszych esencji, zamykamy naszą "formę" i mocno ściskamy dłonią za uchwyt, wypowiadając odpowiednią formułę. – Koru nasypał do środka dwa rodzaje czerwonych kwiatów, trzecią półkulę wypełniając siarką. Usta bezgłośnie wypowiedziały jakieś słowo, a urządzenie rozbłysło na ułamek sekundy intensywnym światłem. Otworzył formę i pokazał Belkarowi – w środku znajdowała się nowa esencja ognia.
- Jeśli mamy szczęście, to właśnie otrzymamy – powiedział – jeśli pecha, to składniki znikną a zamiast nowej esencji w środku będzie bezużyteczna breja. Czasem się zdarzy, że po otwarciu składniki będą tak jak były – wtedy możemy spróbować jeszcze raz.
- Skąd pochodzi energia pozwalająca na takie przemiany? – zapytał Belkar.
- Trafne spostrzeżenie. W normalnych warunkach moglibyśmy tego dokonać za pomocą skomplikowanej aparatury, jednak nasi mędrcy postanowili skorzystać z drobnej pomocy magii. Gdybyś nie wiedział, nasze organizmy to olbrzymie "spichlerze" energii. Przy pomocy tych kolców i prostych magicznych słów, jesteśmy w stanie uwolnić jej cząstkę aby doprowadzić do przemiany takich prostych składników w esencje. Niestety, tracimy wówczas witaminy i składniki mineralne. Jeśli będziemy ich mieli zbyt mało, urządzenie nie zadziała. Dlatego musimy ciągle je uzupełniać. – Koru położył na stole owoce, warzywa, porcję pieczonego mięsa, fiolkę z brunatną substancja, kilka grzybów i jakiś biały proszek. – Warzywa i owoce są najłatwiejsze do zdobycia, to dlatego mamy taką ilość drzew owocowych i pól uprawnych wokół warowni. Mięso musisz najpierw sobie upolować w okolicznych lasach i upiec. To pożywienie jest smaczne, jednak długi czas trawienia sprawia, że nie można zjeść go zbyt wiele, a i efekty działania są dość przeciętne. Znacznie lepsze efekty daje ten napój – wskazał na brunatną ciecz – to wywar na bazie owoców, warzyw i surowego mięsa, zaprawionych winem. Szybko rozchodzi się po organizmie, a dostarcza składników do stworzenia wielu esencji. Niestety, jego przygotowanie jest bardzo czasochłonne, a kupcy, którzy go oferują, żądają 12 sztuk złota za jedną fiolkę. Dlatego wielu z nas przerzuciło się na te grzybki. Rosną obficie w okolicznych lasach, można ich zjeść prawie każdą ilość, a dostarczają całkiem niezłą dawkę energii. Mają tylko jedną, bardzo paskudną wadę – zawierają w sobie niewielką ilość trucizny, która jeśli zadziała, choć nie zawsze musi, może cię nawet wysłać do Przedsionka. Dlatego lepiej jest mieć w zapasie fiolkę z antidotum, albo esencje zdrowia, aby się uleczyć w odpowiednim momencie.
- Co nam jeszcze zostało? – Koru spojrzał na stół – A tak, kości. Nie rób takich oczu, Belkarze. To odpowiednio zmielone zwierzęce kości, dzięki którym również możemy skutecznie pracować. Skuteczność działania mają porównywalną do grzybków, nie posiadają jednak trucizny. Wydają się prawie idealne. Dlaczego prawie? Ponieważ aby je spożywać musisz udać się na Isla Prima, aby przejść pewien rytuał, który przystosuje twój organizm do ich spożywania. Jeśli się na niego zdecydujesz, musisz mieć ze sobą 10 tysięcy sztuk złota.
- Jak wam idzie? – zapytał Mortimer stając w drzwiach.
- Witaj, Morti – powiedział Koru – jest niewielka szansa, że może kiedyś będzie z niego przeciętny alchemik – wskazał na Belkara – ale gdyby jakiś kupiec zapłacił mi choć pół ceny za rudę i kamienie, które ten młodzik zmarnuje, to byłbym bogaczem.
- Nie przejmuj się jego gadaniem – uśmiechnął się Mortimer – straszy tak każdego, a nawet jemu nie zawsze wychodzą najprostsze esencje ognia. Jeśli masz chwilę czasu, to chodź ze mną, zaprowadzę cię do naszego skarbca i nauczę z niego korzystać.
Belkar pożegnał się z Koru, obiecując zgłosić się po dalsze porady i ruszył za Mortimerem. Zeszli po schodach do podziemi. Tam znajdował się portal pokryty runicznymi znakami.
- Przez ten portal mogą przejść tylko członkowie gildii. Nie bój się, już zatroszczyliśmy się o to, by przepuścił i ciebie – powiedział Mortimer, widząc jak Belkar zatrzymał się niepewnie przed magiczną barierą. – Ruszaj śmiało.
Przeszli przez niego i oczom Belkara ukazał się długi korytarz, po którego bokach znajdowały się rzędy bogato zdobionych drzwiczek.
- Każdy w gildii posiada własny skarbiec, do którego nikt inny nie ma dostępu. Strzeże go bardzo potężna magia i próba jej sforsowania może skończyć się tragicznie. Mamy też jeden wspólny skarbiec, gdzie gromadzimy zapasy. Dostęp do niego mają członkowie Rady i do nich należy się w tej sprawie zwracać.
Ruszyli wzdłuż korytarza, a Belkar zaczął przyglądać się kolejnym drzwiczkom. Zdobienia niektórych były naprawdę imponujące. Pierwsze, które zwróciły jego uwagę, pokryte były przeróżnymi kamieniami szlachetnymi i bogato złocone. Kamienie te układały się w bukiety żonkili, a całość była tak misternie ozdobiona, że nie sposób było oderwać wzroku.
- Ta należy do Maitii – powiedział Mortimer – strasznie lubi te kwiaty.
Kolejne, które mijali były równie bogato zdobione. Na jednych aż roiło się od szlachetnych kamieni, inne przedstawiały różne sceny bitewne, misternie wykonane w złocie lub innych szlachetnych kruszcach. Były tam i przeróżne trofea, zęby olbrzymów, pazury arktycznej chimery, kawałki futra yeti, nawet smocze łuski. Belkar minął drzwiczki wysadzane chryzoprazami i nagle się zatrzymał. Kolejne przedstawiały smoczą głowę, wykonaną ze złota. Oczy wysadzane były diamentami, otwarta paszcza smoka, która jakby miała zaraz plunąć ogniem, pełna była maleńkich, rubinowych zębów. Jednak nie to zaintrygowało Belkara. W narożniku znajdowała się srebrna tarcza ozdobiona trzema czarnymi ptakami. Belkar już spotkał ten symbol! To było w świecie wiedźminów, w ich księgach znalazł zapiski o rycerzu posługującym się takim herbem. Skąd więc znalazł się on tutaj? Mortimer znalazł się kilka kroków z przodu, przestał więc zaprzątać sobie tym głowę i ruszył aby go dogonić. Dotarli do skromnie wyglądających drzwiczek bez żadnych zdobień.
- To twoja skrytka. Zapewne z biegiem czasu będziesz chciał ją sobie jakoś ozdobić, jestem pewien, że jeśli poprosisz o pomoc, na pewno ktoś z naszych złotników wykona coś specjalnego. Tutaj możesz przechowywać wszystkie składniki na esencje, zbroje i złoto. Teraz pokażę ci jak z niej korzystać, a po południu udasz się na zwiad do okolicznych lasów, będziesz miał też okazję zdobyć dla siebie jakieś mięso i futra zwierząt, lub zebrać trochę ziół...

SKARBIEC

Stopił tytanowe sztabki przy użyciu kilku esencji ognia. Wlał płynny metal do formy. Sięgnął do plecaka i delikatnie wyjął Esencję Pradawnego Ognia. Była to prawdziwa perełka, marzenie każdego alchemika. Można było ją otrzymać tylko w drodze przypadku, alchemicy cieszyli się jak dzieci, kiedy po otwarciu formy zamiast zwykłej esencji ognia ich oczom ukazywała się właśnie taka, bijąca stukrotnie większym blaskiem, esencja ogromnej mocy. To właśnie ona pozwalała wytwarzać najtwardsze pancerze i najostrzejsze miecze. Ostatnio pojawiły się pogłoski, że niektórzy znaleźli przepis na wytwarzanie Esencji Pradawnego Ognia, jednak koszt składników oraz ryzyko niepowodzenia skutecznie odstraszały większość alchemików od podobnych prób. Drżącymi palcami umieścił Esencję w formie i zamknął wieko. Jedną ręką ścisnął uchwyt, w drugą ujął kowalski młot i wziął głęboki oddech. Teraz wszystko się okaże. Zrobił zamach, po czym uderzył młotem. Poczuł, że przemiana się dokonała, jednak jeszcze nie wiedział czy odniósł sukces. Delikatnie i powoli podniósł wieko. Udało się. W środku lśniło metalicznym blaskiem ostrze Tytanowego Miecza Wężowców. Klient będzie zadowolony. Wyjął ostrze z formy i osadził w bogato zdobionej rękojeści. Zrobił kilka zamachów by sprawdzić, czy jest idealnie wyważony. Podszedł do ściany i umieścił miecz na stojaku obok tuzina podobnych Wężowców. Rękojeść każdego z nich zdobiły trzy czarne ptaki.

Belkar otworzył oczy. Ognisko powoli dogasało. Słońce wychylało się zza drzew. Dolinę u podnóża wzniesienia spowijała jeszcze mgła. W pobliżu ogniska, przywiązany do drzewa koń spokojnie skubał sobie trawkę. Belkar dorzucił do ognia kilka kawałków drewna, by rozpalony na nowo ogień rozgrzał jego kończyny w ten zimny poranek. Zastanowił się nad swoim snem. Był taki wyraźny, pamiętał każdy szczegół pracy tego kowala, chociaż jeszcze nigdy nie widział na oczy jak wyrabia się Wężowce. Gdzieś w oddali zawył wilk, co pozwoliło mu bardziej skupić się na teraźniejszości. Dwudniowy zwiad uznawał za całkiem udany. Przemierzył Nordcarn oraz Dolinę Krasnoludów w standardowym patrolu, jednak na szczęście wszystko wydawało się być pod kontrolą. Jedynie kopalnia złota w dolinie zamieszkana była przez gobliny, ale nie stanowiły one zbyt poważnego zagrożenia. Mieszkańcy dobrze o nich wiedzieli i ci którzy byli zbyt słabi nie zapuszczali się tam bez powodu, natomiast ci, którzy tam chodzili, na ogół potrafili je pokonać bez większych problemów. Kilka godzin spędził również na polowaniu w okolicznych lasach, i teraz jego bagaże wypełniały skóry wilków i jeleni oraz dość spora ilość mięsa i kości. Nareszcie jego skrytka w skarbcu nie będzie świecić takimi pustkami. Zwinął koc służący mu za posłanie i zgasił ognisko. Załadował bagaże na grzbiet konia i wskoczył na siodło. Czas ruszać w drogę powrotną...

* * *

Do warowni wrócił późnym wieczorem. Złożył raport Maitii, zaniósł owoce swej wyprawy łowieckiej do skarbca po czym udał się na spoczynek. Chiał dobrze wypocząć, gdyż na jutrzejszy dzień Thanatos zaproponował udzielenie mu kilku lekcji fechtunku, a pragnął wypaść jak najlepiej.
Rankiem o umówionej porze udał się do sali głównej. Than już tam był.
- Zanim pójdziemy na plac treningowy, zajrzymy do zbrojowni. Pozbędę się tego żelastwa – stuknął ręką w stalową zbroję, którą miał na sobie – do takich ćwiczeń wystarczą nam w zupełności lekkie, skórzane pancerze.
Ruszyli od wskazanego przez Thana budynku. Belkar spojrzał na wiszący u boku Thanatosa miecz i stanął oniemiały. Jego Wężowiec miał tak samo zdobioną rękojeść jak te z jego snu! Zapytał:
- Czy te zdobienia na rękojeści twojego miecza coś oznaczają?
- Te trzy ptaki? To znak kowala, który wykonał dla mnie ten miecz. A dlaczego pytasz?
- Identyczny symbol znalazłem w starej księdze w jednym ze światów. Niestety, księga była napisana bardzo starożytną tamtejszą mową i nie do końca udało mi się odszyfrować znaczenie tego symbolu.
- Interesujące – zamyślił się Than. – Tym znakiem posługiwał się jeden z naszych braci zwany Borchem, który właśnie sztukę wyrobu mieczy i pancerzy opanował w naprawdę szerokim stopniu.
- Gdzie on jest? Chciałbym się z nim zobaczyć! – Belkar poczuł, że znalazł jakiś trop prowadzący do rozwiązania zagadki tajemniczego snu.
- Niestety, kilka miesięcy temu zniknął bez śladu. Pewnego dnia po prostu odjechał bez pożegnania i więcej o nim nie słyszeliśmy. Nawet nie wiemy, czy zabrał ze sobą dobytek z własnej skrytki w skarbcu.
- Rozumiem – Belkar odczuł głębokie rozczarowanie. A był tak blisko!
Doszli do zbrojowni, gdzie założyli skórzane pancerze i wyszli na plac. Than był naprawdę świetnym szermierzem, Belkar z zachwytem patrzył na jego parady, pchnięcia i sztychy, które w wykonaniu Belkara momentami wyglądały naprawdę komicznie.
- Nie jest najgorzej – powiedział Thanatos po kolejnym potknięciu Belkara. Na razie nie radzę ci za przeciwnika wybierać czegoś silniejszego od goblina, ale trochę treningu tutaj i szybko będziesz w stanie pokonać także i silniejsze stworzenia. Na dziś wystarczy.
Belkar czuł każdy mięsień własnego ciała. Trening, który zafundował mu Than był ogromnie wyczerpujący, ale ćwiczyć pod jego okiem to był zaszczyt. Ostatkiem sił dowlókł się do swej komnaty i padł jak kamień na posłanie.

* * *

Poruszali się przez gęste zarośla. W lesie było niesamowicie cicho. To nie wróżyło nic dobrego. Montarius, idący po jego prawej stronie dobył swojego Wężowca. Calenhad, zabezpieczający lewą flankę również dobył miecza. Wiedział, że jeśli dojdzie do walki, to ci dwaj wojownicy będą musieli przyjąć na siebie główny impet ataku. Jego zadaniem jest tylko przeżyć tę podróż. Starał poruszać się jak najciszej naśladując tych dużo bardziej doświadczonych członków gildii. Atak nastąpił niespodziewanie. Usłyszał trzask łamanej gałązki i kątem oka zarejestrował jakiś ruch. Leśna chimera wyskoczyła z krzaków wprost na Calena, dwie następne zbliżały się do Montariusa. Miał co prawda ze sobą miecz, jednak zdawał sobie sprawę, że ci przeciwnicy są dla niego zbyt silni, a jeśli jego kompanii będą uważali na niego, to również ich możliwości bojowe zostaną znacznie osłabione. Calen także to rozumiał i krzyknął do niego:
- Ruszaj! To już niedaleko! Powinno ci się udać!
Słabnące odgłosy walki zostawały w tyle. Miał nadzieje że jego towarzysze poradzą sobie z przeciwnikami, już nieraz wychodzili zwycięsko z podobnych starć, tym razem powinno być podobnie. Niestety ich misja wymagała pośpiechu i nie mógł czekać na rozstrzygnięcie walki. Las był coraz rzadszy. Wybiegł na polankę i stanął jak wryty. Kilkanaście kroków od niego siedział sobie króliczek. Był tylko jeden problem. Ten króliczek, w przeciwieństwie do swoich braci szaraków, nie przepadał za sałatą. Jego pyszczek zdobiły rzędy niewielkich, ale niebywale ostrych zębów, zdolnych przegryźć się przez najtwardsze zbroje. Końcówki uszu zaopatrzone były w krzywo zakończone haczyki, dodatkowo raniące ofiarę. Łapki na pierwszy rzut oka wyglądały niegroźnie, jednak była to bardzo błędna ocena. Miały niebywale ostre, kilkucentymetrowe pazury, które wysuwały się i niczym skalpele cięły skórę i kości aby pozbawić życia.
Potwór ruszył na niego. Dobył miecza, choć wiedział, że to tylko przedłuży jego agonię o kilka minut. Bestia skoczyła, a on zasłonił się tarczą. W tej samej chwili powietrze rozdarł niesamowity kwik. Ciało jego niedoszłego zabójcy, przeszyte jednocześnie dwoma mieczami, drgało u jego stóp. Montarius i Calen stali obok niego. Montarius poruszył ustami, jakby wypowiadał jego imię, lecz nie należało ono do niego. Spojrzał na tarczę trzymaną przez siebie w dłoni. Ozdabiały ją głowa złotego smoka i wizerunek trzech czarnych ptaków...


Belkar obudził się zlany potem. Podejrzewał, że również krzyczał, jednak nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Znów ten symbol w jego śnie! Czuł się coraz bardziej zagubiony i zdezorientowany. Ale przez ten stan świadomości również przebijało się coś innego. Zrozumiał, że wie, gdzie musi szukać rozwiązania. Postanowił to zrobić, nawet jeśli złamie w ten sposób zasady gildii i w najlepszym razie może zostać z niej usunięty. O ile najpierw w ogóle przeżyje. Szybko się ubrał, wyszedł cicho ze swojej kwatery i udał się wzdłuż korytarzy warowni pogrążonej w mroku...

* * *

Echo wybuchu rozniosło się w prawie całej warowni, a dym wypełnił korytarze. "Niemożliwe, żebyśmy zostali zaatakowani" – pomyślała Maitia, wybiegając ze swej komnaty. W korytarzu stał Mortimer.
- To chyba ze skarbca! – krzyknął. – Prędko!
Inni członkowie gildii również wybiegli z kwater, pospiesznie zakładając zbroje i trzymając w pogotowiu miecze. Skierowali się ku skarbcu, skąd wydobywało się najwięcej dymu. Przekroczyli magiczną barierę i weszli do korytarza ze skrytkami. Ich oczom ukazał się zaskakujący widok. Na podłodze leżał Belkar, poruszał się nieznacznie, więc wszystko wskazywało na to że jeszcze żyje. Jedno z zaklęć broniących dostępu to skrytki zostało uaktywnione, to ono było przyczyną dymu, który wypełnił warownię. Maitia podeszła bliżej dobywając miecza. Drzwi od jednej ze skrytek były otwarte. "To niemożliwe" – pomyślała. "Przecież magowie zapewniali, że tylko właściciel skrytki jest w stanie ją otworzyć. Zaklęcia ochronne miały unieszkodliwić złodzieja, ale same drzwi miały pozostać nienaruszone". Spojrzała na drzwi. Ozdobione były głową złotego smoka oraz trzema czarnymi ptakami. Należały do Borcha. Przyłożyła ostrze miecza do gardła powoli dochodzącego do siebie Belkara.
- Nie wiem, jak ci się udało tego dokonać, ale lepiej żebyś miał jakieś naprawdę dobre wyjaśnienie. Straż odprowadzi cię do kwatery i przypilnuje do rana, a wtedy staniesz przed obliczem Rady.
- Myślę, że to nie będzie konieczne. Może ja będę w stanie to wyjaśnic. – odezwał się Than, który również zbliżył się do otwartej skrytki. – Jak się czujesz, Belkarze?
Belkar nadal leżał na podłodze i wodził dookoła niezbyt przytomnym wzrokiem. – Ja... Nie wiem co się stało... Coś mnie tu ciągnęło... Ja... Ja musiałem to zrobić! Musicie mi uwierzyć!
- Spokojnie, wiem o tym. Than położył rękę na jego ramieniu – A jak się teraz czujesz?
- Nie... Nie wiem... Kręci mi się w głowie, mam straszny zamęt, tysiące różnych myśli wypełniają mój umysł...
- W porządku – kontynuował Thanatos – postaraj się jednak trochę skupić. Zadam ci teraz kilka pytań i chcę, żebyś odpowiedział jak najszybciej, bez zastanowienia. Kim byli Dnath, Kotz, Grawius, Regis?
- A skąd miałbym to... wiedzieć? – Zaczął Belkar, jednak jego wyraz twarzy ulegał zmianie – Dnath był założycielem gildii, reszta to jedni z pierwszych członków. Ale jak ?!? Skąd ja to wiem? Przecież jeszcze nic nie słyszałem o historii gildii!? – Belkar znów zaczął coraz bardziej się denerwować.
- Nie jestem pewien, jednak podejrzewam, że to sprawa tej księgi, o której mi wspominałeś, i jej autora, którym zapewne jest Borch. Księga została obłożona silnym zaklęciem splatającym losy jej autora z tym, który ją przeczyta. Dlatego w twojej głowie są informacje, których nie mogłeś się jeszcze dowiedzieć. Pochodzą one ze wspomnień Borcha, kiedy był razem z nami. Nasz kowal był dość tajemniczą osobą. Nikt nie wiedział dokładnie skąd przybył, podejrzewaliśmy tylko, że posiada możliwości przenoszenia się między światami. Sądzę że podczas swojej podróży trafiłeś do świata, gdzie on wtedy przebywał. Najprawdopodobniej stworzył wtedy tę księgę i zadbał, by trafiła w twoje ręce. Jakim sposobem wiedział, że pochodzisz z tego świata, raczej się nie dowiemy. Kiedy wróciłeś do Eternala i dołączyłeś do nas, moc zaklęcia skierowała cię tutaj, a otwarcie skrytki Borcha przypieczętowało zaklęcie.
- Zatem... kim ja... właściwie jestem? – niepewnie zapytał Belkar.
- Na pewno jesteś sobą – Thanatos uśmiechnął się łagodnie. – Wybory których dokonasz, ścieżki, którymi podążysz, będą twoimi decyzjami. Ale masz możliwość, aby podczas dokonywania ich wyboru, korzystać z doświadczenia, które zdobył tutaj Borch. To może być bardzo pomocne, jeśli właściwie z tego daru skorzystasz. A na razie myślę, że możemy wracać do naszych kwater – podał Belkarowi rękę i pomógł mu wstać. – Sądzę, że teraz będziesz w stanie również to zamknąć, tym razem nie aktywując zabezpieczenia – Than wskazał na drzwiczki Borchowej skrytki. – Rano wspólnie z Radą zastanowimy się co dalej z tym zrobić.
Podeszli do drzwi skrytki. Widać było, że wypełniają ją przeróżne materiały. Zaraz za drzwiczkami, na środku leżał niewielki skrawek papieru. Belkar odruchowo sięgnął po niego i rozwinął. Podał go Thanowi, po czym zamknął drzwi. Magiczny zamek zadziałał bez problemu i skrytka była zabezpieczona. – Wygląda na to, że miałeś rację.
Thanatos patrzył na wiadomość napisaną przez Borcha, po czym przekazał ją Maitii.
"Nie traćcie nadziei. Nigdy nie wiadomo kto może stać się waszym sojusznikiem, ani jaki wybierze moment, aby oznajmić swe przybycie..."
- Wracajmy do kwater – powiedziała - rano trzeba będzie zrobić tutaj porządek...
----------
W tym miejscu opowieść Belkara o przygodach Belkara została zawieszona, a można nawet powiedzieć, że zakończona, gdyż celem tej historii było poinformowanie współbraci o powrocie Borcha w nowej postaci. Nie ukrywam, że poczytałbym jeszcze o przygodach tego wojownika. Jako ciekawostkę dodam, że „Prolog” to tak naprawdę podanie rekrutacyjne do gildii. Jeśli kogoś interesuje skąd wziął się herb Borcha odsyłam tutaj. Poniżej zamieszczam jeden, dodatkowy rozdział wraz ze wstępną uwagą Belkara:
----------
BONUS !!!! - To jest opowiadanie dotyczące przygód Belkara, jednak w całości napisane przez Mortexa. Uważam je za kawał porządnej pracy, kto wie, czy nie dużo lepsze niż moje wypociny. Umieszczam je tutaj w wersji oryginalnej bez jakichkolwiek zmian, dlatego w tym wypadku mogą występować pewne nieścisłości czy różnice w opisach zjawisk występujących w naszym ELowym świecie. Miłej lektury!

Zachodzące słońce szkarłatem zdobiło wieczorne niebo. Północny wiatr przynosił chłód. Belkar zatrząsł się z zimna. Była wczesna wiosna. Drzewa pokrywały się zielenią, trawy nieśmiało wyglądały z ziemi po srogiej zimie. Pierwsze kwiaty zdobiły skraj łąki świadcząc swoją obecnością o zmianie pory roku.
- Zzzzzzzzzzzimno – wydusił z siebie Belkar ciaśniej owijając się futrzanym płaszczem.
-Nom, rześko - odparła Lotheneil, starając się przypomnieć sobie, jaka pogoda była rok temu – Zdaje się jakoby w tym roku zima dłużej przytrzymała. Oby to nie stało się regułą, przez ostatnich kilka lat wiele dziwnych rzeczy wydarzyło się w przyrodzie. Burze, zamiecie, tropikalne upały – z jednej skrajności w drugą.
- To naturalne, że klimat się zmienia, w pradawnych księgach są liczne wzmianki o zlodowaceniach przeplatanych pustynnymi upałami.
- No no, widzę, że nie marnowałeś czasu podczas swego pobytu w innych światach. Nie o takich rzeczach jednak mówię, a o naprawdę dziwnych zjawiskach. Widziałeś kiedy zamieć śnieżną w środku największych letnich upałów? – Belkar jakby zdębiał – To nic, wyobraź sobie, że każda taka zamieć przynosi ze sobą stado arktycznych bestii, które nie spoczną póki nie pożrą wszystkiego co żywe.
- Czy ty...- Belkar nie skończył, odwracając się tyłem do wyjątkowo lodowatego podmuchu. Oczyma wyobraźni już widział arktyczną chimerę pojawiającą się przed nim. Na szczęście wiatr osłabł.
-Tak, widziałam te bestie, ale byłam na tyle mądra żeby w porę ujść z życiem. Than i inni opowiadali co one robiły z tymi, którzy liczyli na ograbienie zwłok poległych wojów. Odgryzały im kończynę po kończynie. Rozbebeszały ich żywcem i wyjadały co smaczniejsze organa – Lothe uśmiechnęła się pełną gębą, a uśmiech to był iście demoniczny. Belkar pomyślał, że zaraz dobierze się do jego organów, chociaż nic poza uśmiechem na to nie wskazywało. W końcu uśmiech znikł z jej twarzy.
-Lothe, muszę cię o coś zapytać. Koru wspominał o pewnym obrzędzie na IP...
-A tak. Trochę kosztuje i można jeść kości do oporu. Mmmmmmmmniam. Wiesz co – późno się robi, dzisiaj chyba dalej nie pojedziemy. Trzeba nazbierać drewna i rozpalić ognisko. Jestem pewna, że Calen i Montarius sobie poradzą i niebawem do nas dołączą.
Już drugi dzień brali udział w wyprawie do jaskini Tahraji. Wieźli transport mieczy niezbędny Mortimerowi do wydobycia wolframu. Tak przynajmniej powiedziano Belkarowi i nie miał powodu żeby nie wierzyć swoim przyjaciołom z gildii. Przez te kilka tygodni warownia stała się jego domem a gildia rodziną. Niejedną dziwną recepturę widział i niejednokrotnie dziwił się jak coś takiego może działać. Powoli rozumiał osobliwą magię Draii, która spajała różne surowce wydarte z jej wnętrza w nowy byt gotowy do użycia. Obserwował gniew planety, która zdawała się bronić swoich bogactw przed ludźmi. Zawalenie się korytarza w kopalni czy zabójcze promieniowanie było tu na porządku dziennym. Przez ten czas jego skrytka zaczęła się zapełniać surowcami, ziołami czy skórami różnych stworzeń. przez ostatni tydzień jego życie wyglądało jednakowo – polowanie, zbieranie ziół, trening na placu i pierwsze kroki w alchemii. Kiedy więc kilku przyjaciół postanowiło ruszyć za Mortimerem z transportem mieczy, chętnie przystał do kompanii, mając nadzieję na przeżycie licznych przygód.
Rozdzielmy się – wyrwała go z zadumy Lothe – tylko pamiętaj, nie wchodź zbyt głęboko w las, chyba że nie boisz się wilków.
- Całkiem nieźle idzie mi z wilkiem – odparł Belkar.
- Tylko nie zdziw się jeśli spotkasz wilka dwa razy większego niż być powinien.
Po piętnastu minutach pracy uzbierały się dwa ładne stosiki drewna i gałęzi – jeden na ognisko, drugi na dokładkę. Belkar cofnął się jeszcze po ostatni konar, który widział nieopodal, a którego aż żal było nie zataszczyć na ognisko. Nagle zdumiony ujrzał niebieskawą poświatę. Dźwięk dobywanego miecza złowrogo zabrzmiał w leśnej ciszy. Powoli i jak mógł najostrożniej podszedł w kierunku źródła światła. Wtem zaśmiał się głośno. Oto u stóp miał sprawcę swojego strachu – niewielki grzyb o bladej, niebieskawej poświacie. Już się schylał by go zerwać gdy wtem...
Szelest ocieranych liści... Trzask łamanej gałązki. Ciężki sapiący oddech który z pewnością nie należał do żadnej istoty ludzkiej. Belkarowi włosy zjeżyły się na plecach. Błyskawicznie odwrócił się z kierunku z którego dobiegały odgłosy. Z ciemności wyłoniło się wielkie wilczysko, szczerząc złowieszczo kły. Lothe przesadziła – pomyślał – nie był aż tak wielki. Mocniej ścisnął miecz i tarczę, gdy zwierzę zrobiło ogromny sus ku niemu.
Unik w prawo, półobrót, cięcie przez plecy – na bestii nie zrobiło to większego wrażenia. Zawróciła niemal w miejscu a jej jedynym marzeniem było zatopić zęby w gardle przeciwnika. Jak wielkie musiało być rozczarowanie wilka gdy napotkał stalowy mur tarczy. Belkar odczuł wielki impet zderzenia i już miał paść w tył gdy nagły przypływ mocy zatrzymał go w miejscu. Poczuł jakby jego tarcza stała się o co najmniej pięć kilo lżejsza. Wykorzystując osłupienie zwierza ciął od dołu, tak jak go uczył Than, rozcinając brzuch zwierzęcia. Szybki sztych w gardło zwieńczył dzieło – wilk padł u jego stóp martwy. Kiedy dwa następne wilki wyskoczyły na niego nie czuł zdziwienia, leczy był jak maszyna do zabijania. Blok, cios, blok, cios i jeden z wilków był już solidnie ranny. Potężny cios z góry, gdy wtem osłupiał – jego impet trafił w ziemię. Drugi z wilków skoczył z boku wgryzając się w okolicy nerki. Belkar poczuł ogromny ból i wypuścił miecz. Padł na ziemię. Drugi z wilków natychmiast skoczył do niego szarpiąc ramię, wręcz jedząc go żywcem. Czyżby to już to? Przedsionek Piekieł? Ostatkiem sił i woli sięgnął do kieszeni i zacisnął rękę na niebieskawej kulce. Poczuł życiodajną siłę mrowiącą wnętrze dłoni. Jeszcze tylko formuła... Incrementum salus – wypowiedział bezgłośnie. Niebieskawa poświata wypłynęła z kuli trzymanej w ręce i rozświetliła całe ciało. Poczuł życiodajną siłę przebiegającą przez ciało a uścisk wilczych kłów jakby zelżał. Bez namysłu zdzielił rannego wilka w głowę drugą ręką podnosząc tarczę. Mignęły mu sylwetki czarnych ptaków i mózg przebiegła myśl – czy to... - nie było czasu do namysłu. Szybki przewrót w prawo i drugi wilk odpuścił uderzony tarczą. Zanim doszedł do siebie Belkar dzierżył w rece miecz – szkoda, że to nie jeden z transportu dla Mortimera – pomyślał. Ranny wilk nie wykazywał ochoty do walki, jakby czekał na ruch swego pobratymca. Belkar tylko na to czekał, wyjmując kilka niebieskawych kulek i kilkakrotnie wypowiadając formułę, nic więc dziwnego, że atak zdrowego wilka zastał go z mieczem wbitym w ziemię. Kilka uników i ciosów z pięści powstrzymało zapędy wilka. Szybka szarża, zamarkowany cios tarczą i z całej siły w tył czaszki – tym razem przypływ mocy sprawił, że jego pięść stałą się jakby z żelaza. Ciosy bite niemal na oślep, to w korpus, to w głowę zwierza – prawie jak z jeleniem pomyślał.
Lothe zastała go nad ciałami trzech wilków.
- Nieźle jak na wyprawę po chrust – uśmiechnęła się słodko – za kilka kości pomogę ci je oprawić, szkoda by było zmarnować takie piękne futra.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się dumny z siebie Belkar, w myśli licząc złoto, które dostanie za futra.
Pracowali w milczeniu. Właściwie to Lothe pracowała, Belkar zaś przyglądał się jej kunsztowi, starając się zapamiętać miejsca i kolejność cięć.
- Zrobione. Weź futra i kości do obozowiska, ja idę obrócić jelenia na ruszcie. Acha jeszcze jedno – po coś się tak daleko w las zapuszczał?! Mówiła żem, żebyś za daleko nie wchodził, mówiła żem!
- Po to – Belkar wskazał niebieskawego grzyba.
- Heheh, dobrze żeś nie spotkał ogra.
- Ogra? Jak to?
- Jakby ci to powiedzieć drogi Belkarze... Heh taki ogr to nie staje w miejscu bez powodu. Zazwyczaj jak mu się coś zachce. I wtedy przed jego paluchami po krótkim czasie wyrastają takie grzybki, stąd ich nazwa – paluchy ogra. Zdaje się, że czuję zapach ogra w pobliżu – Lothe bez namysłu skoczyła w ciemność lasu.
- Czeeeeekaj!
Lecz było już za późno. Bez namysłu Chwycił swój oręż i pobiegł za Lothe, by po kilkudziesięciu metrach stanąć jak wryty. Takiej bestii jeszcze nie widział. Człekokształtny wielkolud mający około dwóch metrów wzrostu z zaciętością okładał Lothe. Jego ogromne brzuszysko i zwały tłuszczu na całym ciele nijak nie pasowały do zwinności z jaką się poruszał. Kolejne zdumienie – większość ciosów trafiała w próżnię bądź w tarczę Lothe, zaś jej ciosy raz za razem trafiały to w korpus, to w głowę, to w nogi ogra. Kilka kopniaków tam gdzie trzeba i przeciwnik leżał na ziemi nieżywy. Wtedy Lothe dobyła miecza.
- Lepiej idź obrócić tę sarninę, tu nie ma już nic do oglądania, chyba że lubisz widok rozpruwanych flaków.
Tej nocy biesiadowali do późna w najlepsze. Belkarowi jeszcze nigdy tak nie smakowało pieczone mięso zakrapiane winem. Calen i Montarius rozprawili się z bandą rzezimieszków pustoszących okoliczne wsie i powrócili z bogatym łupem. Kiedy już wino rozwiązało języki i niejedna niezwykła historia obiegła towarzystwo, Belkar zapytał:
- Te rzeczy odzyskane od rabusiów naturalnie trafią do właścicieli?
A weź... - odparł Montarius. Zdumienie odmalowało się na twarzy Belkara – wyobraź sobie, że cokolwiek zdobędziesz, czy jakąś głupią czapkę czy miecz albo tarcze – to w każdej wiosce znajdzie się kilkudziesięciu prawowitych właścicieli. I co wtedy zrobisz – podzielisz na części czy może oddasz swoje? Musisz pamiętać, że ci ludzie są jak sępy i w gruncie rzeczy nie różnią się od tych oprychów których pognaliśmy. Najlepiej omijać ich z daleka. A jeśli będą cię napastować, to nie wahaj się użyć miecza albo skończysz z nożem w plecach – Montarius zamyślił się. Już po jego minie było widać, że wie o czym mówi, może aż za dobrze...
- Lepiej kładź się spać – rzekł Calen – bo widzę, żeś okrutnie zmęczony tą walką. my przypilnujemy obozowiska. Jutro skoro świt ruszamy przez pustynię.
Niesamowity skwar dawał popalić Belkarowi. Z tego co mówili inni nie było to nic niezwykłego, zdradzieckie piaski Tahraji od zawsze przyciągały promienie słoneczne. I nie tylko...
W oddali zamajaczyło kilka postaci. Gdy podjechali bliżej wyraźnie widzieli dwóch wojów w ciężkich zbrojach, od których odbijały się oślepiające promienie. Za nimi stały trzy postacie w lekkich skórzanych zbrojach.
- Oho- rzekł Montarius – zaczyna się prawdziwa walka. Wy dwoje – nie zbliżajcie się zanadto, a – i uważajcie na tych w skórkach – na pewno mają jakąś potężną magię w zanadrzu - To mówiąc ponaglił konia. Calen nie czekając na żaden znak ruszył za nim. W kilka sekund dopadli przeciwników. Belkar pierwszy raz widział wojowników godnych tej dwójki. Posłusznie z Lothe trzymali się z dala od walk, lecz po kilku chwilach widać było że przeciwnik zdobywa przewagę – postacie w lekkich zbrojach zaczęły przywoływać dzikie zwierzęta – tygrysy i niedźwiedzie – Belkar nie miał z nimi szans.
- Łap to i lecz naszych – krzyknęła Lothe rzucając sporych rozmiarów sakwę - bierzesz 2 kule i wypowiadasz formułę global incrementum salus . A ja dorwę tych skurkowańców!
Wkrótce Montarius i Calen roznieśli w puch zwierzaki, a Lothe zabrała się za skórzanych. Belkar po kilku próbach wykonał czar i rzucił świetlistą kulą w Calena. Teraz było już z górki. Dwóch zbrojnych zaczęło słabnąć. Odziani w skóry padli od ciosów Lothe, która dobywała co chwilę kule w dziwnych kolorach, wykonując skomplikowane zaklęcia. Padł pierwszy wojownik. W końcu przyszedł czas i na drugiego.
- Haha! Płytówka! - zakrzyknął Montarius.
Cała czwórka otrzepała z siebie pustynny kurz i udała się do jaskini, gdzie Mortimer czekał na nich. Jak się okazało przybyli w samą porę, by dostarczyć mu jedzenie i miecze, dzięki którym wydobył wiele wolframu.

-Hej Koru.Nie Widzałeś Mortimera? miałem przyjść potrenować z nim alchemię.
- Tego nowicjusza? Niet – od rana zajmuję pracownię i nie widziałem go.
- Hmm, dziwne. Przyszedł pachołek i kazał się zgłosić do warsztatu alchemii.
Belkar poczuł się zdezorientowany. No nic – pomyślał – musiało zajść nieporozumienie – Po czym udał się z powrotem do swojej izby. Myślał o wilkach, które dzisiaj ubije i o siarce, którą musi zebrać żeby potrenować alchemię. Otwarł drzwi izby i... Nie wierzył własnym oczom. Na jego posłaniu leżała masywna sztaba wolframu warta więcej, niż wszystko co posiadał. Wziął sztabkę w ręce – nie ważyła zbyt wiele. Pod spodem leżała karteczka.
W podzięce – Mortimer. Nie – pomyślał – nie sprzedam jej. Kiedyś powstanie z niej potężna broń z sylwetką trzech czarnych ptaków na rękojeści.
[...]Nie przyłączaj się do gildii PL bo jest najlepsza, ale dołącz do niej bo ty jesteś najlepszy. ~ VampireVorador
Post Reply