Shrenk Moczymorda

Moderators: Faflok, Wloczykij, lupus

Post Reply
User avatar
lupus
Radny
Posts: 340
Joined: Saturday, 24.04.2010, 19:17
GG: 5044666
Location: Świdnik

Shrenk Moczymorda

Post by lupus »

KARCZMA

Sługa nerwowo przestępował z nogi na nogę. Jego władca nie lubił złych wieści, a te, które miał do przekazania były wyjątkowo niepomyślne.
- Z czym przybywasz? – Zapytał Luxin.
- Panie – zaczął sługa – chodzi o Druxona i jego najemników...
- Co z nimi? Wrócili? Gadaj prędzej! – Lord podniósł głos.
- Dziś rano... chłopi pracujący przy fosie wyłowili kawałki zbroi. Oznaczenia na niej wyglądają na takie same, jakie nosił Druxon i jego ludzie. Musiały wpaść do fosy przez kanały ściekowe przebiegające przez podziemia twierdzy...
- Coo ?!? Jak to możliwe ?!? – Kilka kielichów stojących na stole przewróciło się, gdy w blat uderzyła pięść Luxina. – Znaleziono jakieś trupy? – Władca opanował się szybko i teraz domagał się szczegółów aby przeanalizować całą sytuację.
- Wśród kawałków zbroi, które wyłowiono, była żelazna rękawica rycerska... z ręką w środku. Żadnych szczątków więcej nie znaleziono. – sługa rzeczowo zdał relację.
- To już trzeci oddział, który straciliśmy w ciągu miesiąca. Gildia najemników zażąda teraz fortuny, jeśli znów zechcemy skorzystać z ich usług. – Luxin skinął ręką, by podeszli do niego jego doradcy. – A wysyłanie naszych żołnierzy również byłoby tylko wyrokiem śmierci na nich. Miasto niedługo może znaleźć się w oblężeniu, a tunele, będące jedyną drogą ewakuacji, okazały się zamieszkane przez Trolle i Ogry. Jeśli dojdzie do ataku, znajdziemy się w potrzasku. Ponadto, gdy ludzie się o tym dowiedzą, wybuchnie panika. Musimy znaleźć sposób na oczyszczenie tych podziemi! – Luxin spojrzał na doradców.
- Może jest... pewne rozwiązanie, mój panie – nieśmiało zaczął jeden z mędrców. – Wspominałeś kilka lat temu, że był człowiek, który zdołał wyjść żywy z podziemi, na dodatek zadając tym potworom poważne straty. A gdyby tak znów skorzystać z jego usług?
- To niemożliwe! – Doradca spojrzał zdziwiony na swego władcę. Czyżby w jego głosie brzmiał strach? – Tylko takie rozwiązanie przychodzi wam do głowy? Skoro tak, to równie dobrze mogę wam je ściąć! Za to wam płacę?!
Luxin skrył twarz w dłoniach i gorączkowo usiłował poskładać wszystkie fakty. Może jednak mają rację? Może właśnie ten człowiek stanowi rozwiązanie ich problemu? Jednak w pamięci ciągle czuł ostrze miecza na swoim gardle i pamiętał słowa przybysza.
Podniósł głowę i przywołał oficera straży.
- Weźmiesz kilku ludzi i załadujecie na wóz cztery beczki wina z mojej prywatnej piwnicy. Później zgłosisz się do mnie razem z woźnicą po instrukcję, gdzie macie zawieźć ten transport. Ty i twoi ludzie będziecie stanowić eskortę. Odpowiadacie za niego gardłem...

* * *

Kilka lat wcześniej.
Gospoda była zatłoczona. Dziewki roznosiły dzbany z winem, w powietrzu roznosił się zapach pieczonego mięsa. Karczmarz doglądał świniaka nadzianego na rożen i przygotowywał dzbany z winem i piwem. Podeszła do niego jedna z dziewcząt z zamówieniem.
- Gość ze stołu pod oknem chce następny dzban wina. To już piąty. – Przekazała właścicielowi, podając złotą monetę od przybysza.
- Zaraz przygotuję. – Karczmarz spojrzał na stół nieznajomego. Był sam, wypił już cztery dzbany wina, powinien być w takim stanie, że nie będzie wiedział co pije. Sięgnął pod ladę wyciągnął dzban z winem, z którego odlał połowę, po czym dopełnił go wodą. Zamieszał całość i podał służącej. – Zanieś mu ten.
Karczmarz podszedł do rożna, aby przypilnować kuchcika doglądającego pieczystego, gdy jego uszu doleciał odgłos przewracanego stołu. W pierwszej chwili pomyślał, że któryś z gości miał dość i przewracając się pociągnął za sobą stół. Odwrócił się i zdębiał. Sprawcą był ów przybysz, któremu polecił zanieść dzban wina. Ale wbrew przypuszczeniom nie zwalił się on pod stół. Wręcz przeciwnie, stał wyprostowany po tym, jak odrzucił stół i wodził wzrokiem po sali. Dojrzał karczmarza i ruszył w jego stronę krzycząc:
- Ty wszawy oszuście! Chciałeś mi wcisnąć wino rozcieńczone wodą ?!? Gardłem za to zapłacisz!
Gospodarz struchlał. Chód przybysza był miękki i sprężysty, wypity dotychczas przez niego alkohol wydawał się nie robić na nim wrażenia. Cofnął się za ladę i wrzasnął na zaplecze:
- Karzeł! Gordi! Do mnie! Żywo!
Z zaplecza wyskoczyło dwóch ludzi. Nie sposób przypuszczać, którego z nich zwano Karłem, gdyż obaj mierzyli prawie dwa metry wzrostu, a budowy ciała nie powstydził by się niejeden atleta. W rękach dzierżyli pałki i gotowi byli zrobić z nich użytek w obronie swego chlebodawcy. Nieznajomy nieznacznie się uśmiechnął.
- Jeśli nie chcecie zostać kalekami, odstąpcie. Ten karczmarz musi zapamiętać na resztę swego mizernego żywota, że nie dolewa się wody do wina Shrenkowi Moczymordzie.
Osiłki ruszyły do przodu. Pierwszy z nich wyprowadził cios pałką, drugi próbował zajść Shrenka od tyłu. Ten uchylił się błyskawicznie i uderzył nogą w kolano przeciwnika. Rozległ się trzask łamanej kości i jeden z ochroniarzy zwalił się na ziemię z rozdzierającym krzykiem. Drugi w tym czasie doskoczył do Shrenka i chciał zdzielić go w głowę. Jednak takiego ciosu właśnie się spodziewał. Zrobił unik, złapał rękę dzierżącą pałkę i przekręcił ją nadspodziewanie szybkim ruchem. Ponownie trzasnęła kość a pałka wypadła z ręki. Shrenk złapał ją w locie, po czym zdzielił osiłka pięścią w brzuch. Tamten zgiął się w pół, a wtedy potężny cios pałką pozbawił go przytomności. Bezwładne ciało uderzyło głucho o podłogę. Shrenk odrzucił pałkę, która złamała się przy tym ciosie i odwrócił się w stronę lady. Karczmarz stał sparaliżowany strachem – przybysz w niecałą minutę pokonał jego najlepszych ludzi, których utrzymanie kosztowało go co miesiąc znaczną ilość złotych monet. Shrenk jednym skokiem przesadził szynkwas i chwycił karczmarza za gardło.
- Jeśli jeszcze kiedyś spróbujesz podobnej praktyki na swoich klientach, to wrócę tu i osobiście poderżnę ci gardło. – Powiedział głosem, który jeżył włosy na karku. – A na razie wybierz sobie dwa palce, które ci obetnę, abyś dobrze zapamiętał moją obietnicę.
W tym momencie oczy Shrenka zaszły mgłą, rozluźnił uchwyt na gardle karczmarza i osunął się na podłogę. Trzeci z ochroniarzy, niepozorny chłopczyna wyłonił się z kąta chowając procę do kieszeni przy kurcie.
- Przepraszam, panie. Wcześniej nie miałem dobrej pozycji aby go trafić.
Karczmarz uspokoił oddech. Nie na darmo trzymał tego chłopca jako swego asa w rękawie. Mimo młodego wieku i niepozornego wyglądu, był on mistrzem w posługiwaniu się procą, który wygrywał prawie wszystkie turnieje w okolicznych miastach. Wymierzył mocnego kopniaka nieprzytomnemu Shrenkowi i sięgnął po znajdujący się za pasem sztylet. Jednak zatrzymał rękę. Karczma była pełna świadków, a jeśli plotki dotrą do uszu Luxina, znów będzie miał kłopoty. Ale znał lepsze rozwiązanie. Przybysz straci życie, a jego reputacja pozostanie nienaruszona. Skinął na swoich ludzi.
- Obszukać go i sprawdzić, czy nie ma jeszcze jakiejś broni. Potem związać, ale tak żeby w żaden sposób nie mógł się uwolnić. Posłać po miejskie straże. Niech spędzi noc za kratami, a rano spotkam się z Lordem i przedstawię swoją krzywdę. Aha, i wyrzućcie te dwie niedorajdy na zewnątrz. Już u mnie nie pracują.

LOCHY

Na dworze zapadał zmierzch. Lekki wietrzyk nieśmiało poruszał wierzchołki drzew przy głównej alei. Luxin przeciągnął się długo, aby rozprostować kości, zdrętwiałe od siedzenia na niewygodnym krześle podczas przyjmowania interesantów. Jak zwykle, problemy, z którymi przychodzili do niego mieszkańcy nie były zbyt poważne. Właściciel domu skarżył się na swych lokatorów o niepłacenie czynszu, ci zaś oskarżali właściciela, że nic nie robi w sprawie szczurów, które zalęgły się w mieszkaniu. Straż złapała kilku złodziejaszków na targu, więc zmuszony został do wysłuchiwania biadoleń poszkodowanych kupców, prześcigających się w rozmiarach strat, jakich doznali. Był zmęczony i z niemałą ulgą przywitał zachód słońca, którego ostatnie promienie wpadały przez okna komnaty, nadając pomieszczeniu przyjemny dla oka, czerwono-złoty blask. Luxin polecił strażnikom zamknąć drzwi dworu, a gdyby jeszcze ktoś się pojawił, nakazał zapisać go na przyszły tydzień. Na dziś miał dość. Wstał z krzesła i skierował się do swych prywatnych komnat. Otworzył drzwi i zatrzymał się w pół kroku. Przy stole siedziała zakapturzona postać.
- Kim jesteś ?! Jak się tu dostałeś? – zapytał gniewnie.
Postać podniosła się z krzesła i odrzuciła kaptur.
- Spokojnie, drogi Luxinie. Tak to witasz członka rodziny? I po co te nerwy, chcę tylko spokojnie porozmawiać.
- Fakt, że twoja siostra została moją żoną, nie upoważnia cię do przychodzenia do moich komnat, Valeradzie. A tak w ogóle, jak ci się udało ominąć straże. Wyraźnie rozkazałem im nikogo nie wpuszczać do tej części dworu!
- Kochany szwagrze, jednak oprócz rozkazów istnieją również przysługi. Widzisz, jeden z twoich strażników ostatnio mocno ucztował w mojej karczmie. Za mocno, biorąc pod uwagę żołd, jaki mu wypłacasz. W zamian za anulowanie połowy należności zgodził się przyprowadzić mnie tutaj. Tak oto i jestem.
Luxin zacisnął pięści. Niech tylko się dowie, który z jego strażników to uczynił. Przyrzekł sobie w duchu, że przez miesiąc ten "bohater" nie wyjdzie poza karcer. Odwrócił się do Valerada.
- Nie zadałbyś sobie tyle trudu tylko dla przyjemności odwiedzenia mej osoby. Co cię zatem tu sprowadza?
- Nic wielkiego, dla ciebie to błahostka. Chodzi o tego szelmę, który dzisiaj narozrabiał w mojej gospodzie. Okaleczył moich ludzi, połamał moje stoły, a mnie o mały włos nie pozbawił życia.
- Słyszałem, dowódca straży zdał mi stosowny raport. Nie wydaje mi się, aby straty były aż tak wielkie. A zresztą, ostrzegałem cię już wcześniej, że jeśli dalej będziesz dolewał wody do swoich trunków to marnie skończysz. – Luxin uśmiechnął się z przekąsem. – W ramach kary dostanie dwadzieścia kijów na rynku i zostanie wypędzony za bramy miasta.
- On musi zginąć! – Valerad aż poczerwieniał ze złości. – Nastawał na moje życie, żądam zemsty!
- Chyba oszalałeś! – Luxin nie zamierzał się łatwo poddać. – Za zwykłą bójkę w gospodzie mam skazać człowieka na śmierć? Tylko dlatego, że jesteś moim szwagrem?
- Ależ skąd. Jednak chciałbym ci przypomnieć, że stoję na czele wszystkich kupców z całego miasta. I to dzięki mnie podatki do twojego skarbca wpływają na czas i bez kłopotów. Kto wie, za co utrzymałbyś swój dwór, gdyby kupcy nagle przestali płacić... – Karczmarz wymownie zawiesił głos.
- Nie odważysz się tego zrobić! – Tym razem twarz Luxina zaczęła przybierać kolor dojrzałej wiśni.
- Dlaczego nie? Ale, po cóż od razu skakać sobie do gardeł, porozmawiajmy rozsądnie zamiast sobie grozić, w końcu jesteśmy rodziną. – Chytry uśmiech Valerada nie wróżył nic dobrego. – Nie chcę podważać twojego autorytetu jako sprawiedliwego władcy, dlatego powiem ci jak zrobimy. Obaj wiemy, że jaskinie nieopodal miasta pełne są ogrów i trolli. Na dodatek zaczęły się pojawiać również w tunelach pod miastem.
- Skąd to wiesz?! Przecież utajniłem tę wiadomość żeby nie rozsiewać niepotrzebnej paniki wśród mieszkańców!
- I bardzo rozsądnie zrobiłeś, drogi Luxinie, dalece rozsądna decyzja. Sam bym postąpił podobnie. Co do twoich strażników, powinni zdecydowanie ograniczyć spożywanie alkoholu. Po kilku kuflach potrafią się stać całkiem rozmowni. Powinieneś się cieszyć, że w mej gospodzie mają specjalną zniżkę, więc nie roznoszą plotek po innych lokalach.
Luxin aż zatrząsł się w duchu z gniewu. Jednak absorbując cała siłę woli robił wszystko, aby żaden mięsień jego twarzy nie zdradzał emocji. Więc stąd Valerad znał te wszystkie informacje. Psie syny jedne! Już on ich oduczy picia! Choćby kije na nich miał połamać!
- A wracając do naszej sprawy – Karczmarz ciągnął dalej – oto moja propozycja. Oficjalną karą, jaką wydasz na Shrenka, będzie zamknięcie w lochach zamku. Lud co prawda straci widowisko, jakim byłoby publiczne wymierzenie kary, ale to możesz im zapewnić w osobach dzisiaj złapanych złodziejaszków. I nadal w ich oczach pozostaniesz praworządnym i sprawiedliwym władcą. A ja? Ja znam apetyt tych podziemnych bestii, jestem przekonany, że nie zostawią z naszego przyjaciela najmniejszego kawałka mięsa. – Valerad wyszczerzył pożółkłe zęby w uśmiechu.
- A jeśli się na to nie zgodzę? – zapytał Luxin. Los przybysza nie obchodził go zbytnio, lecz czuł, że grunt usuwa mu się spod nóg i podjął ostatnią próbę ratowania swej pozycji władcy miasta.
- No cóż, w takim razie ta rozmowa będzie musiała jeszcze trochę potrwać. Twoja małżonka a moja siostrzyczka, Adda, będzie się o ciebie niepokoić. Ależ nie! Przecież dziś środa! Jakże mogłem zapomnieć! Przecież dziś Adda dostała od twego służącego silny środek nasenny i będzie spała kamiennym snem do samego rana. Tobie zaś pewnie już śpieszno do młodziutkiej Brenwen, którą odwiedzasz co tydzień od kilku miesięcy... – Valerad wymownie zawiesił głos.
Luxin spojrzał na niego zrezygnowany. Ten przeklęty karczmarz wiedział o wszystkim! Był w potrzasku, nie mógł sobie pozwolić, by taki skandal wyszedł na jaw. Opuścił głowę i powiedział.
- Masz rację. Zamknięcie w lochach to odpowiedni rodzaj kary za bójkę w gospodzie. Na... pięć dni?
- Tyle wystarczy. Za pięć dni nikt w tym mieście nie będzie o nim już pamiętał. Nikt nie zwróci uwagi, na nieszczęśliwy wypadek, który wydarzył się w lochach. A ogry zajmą się nim już pierwszego dnia. – Jadowity uśmiech Valerada zdawał się ciągnąć od ucha do ucha.
- Zatem postanowione. – Luxin zaczął odzyskiwać pewność siebie, kiedy pociągnął sznur wzywający służbę. Po chwili w drzwiach stanął młody chłopiec czekając na rozkazy swego pana.
- Biegnij natychmiast po dowódcę straży i skrybę. Potrzebni są do spisania protokołu z wydania wyroku. Natychmiast!
Sługa zniknął w korytarzu, a Valerad podniósł się z krzesła naciągając na głowę kaptur.
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Ja już tutaj nie będę potrzebny, ufam, że mnie nie zawiedziesz. Mam tez nadzieję, że wykonanie wyroku nastąpi natychmiast. Zatem do zobaczenia, drogi Luxinie. Baw się dobrze dzisiejszej nocy...

***

Shrenk poczuł, jak ktoś szarpie go za ramię. W głowie mu szumiało a ciało odmawiało reakcji na jakiekolwiek bodźce.
- Panie, wstawaj, musimy uciekać.
- Jejuuuuu... – pulsujący ból pod czaszką sprawił że zmusił struny głosowe do wychrypienia kilku dźwięków, a ręka odzyskawszy zdolność poruszania powędrowała w stronę głowy, jak gdyby to mogło w jakiś sposób zmniejszyć ból. – Nie krzycz tak, łeb mi pęka. I nie żaden pan, Shrenk jestem. – głos w dalszym ciągu był strasznie chrypliwy, jednak ciało zaczęło reagować i powoli zaczynał sobie przypominać ostatnie wydarzenia.
Chłopak otworzył oczy ze zdziwienia. Przecież mówił szeptem, by nie zdradzić miejsca ich pobytu kręcącym się po okolicznych korytarzach potworom.
- Na mnie wołają Treska, posługacz u kowala jestem. Ale teraz musimy się ukryć, trolle w pobliżu. Jeśli nas wyczują, to koniec. Wesprzyjcie się, panie... Shrenk, nieopodal jest kryjówka, w której możemy się schronić. – Treska podał mu rękę, po czym pomógł wstać. Był niedużej postury, jednak na tyle krzepki, że zataczający się Shrenk mógł znaleźć solidne oparcie i stanąć na nogi.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było niewielkie, mniej więcej pięć na osiem kroków. Za nim były trzy schodki i masywne drzwi ze stalowymi okuciami. Nawet nie próbował do nich podchodzić – słusznie podejrzewał, że są zaryglowane, a zaraz za nimi znajduje się mocno obsadzony posterunek strażniczy. Domyślił się, że trafił do lochów. Widać karczmarz miał naprawdę duże wpływy, skoro umieszczono go w tych podziemiach bez żadnego procesu. Pomieszczenie miało drugie wyjście, w którym nie było żadnych drzwi. Korytarz przez nie widoczny załamywał się pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i prowadził w nieznane.
Ciało reagowało coraz sprawniej, choć ból głowy nie ustępował. Zerknął na swojego nowego kompana.
- Długo już tutaj jesteś? – zapytał.
- Od dwóch dni się ukrywam. Ale teraz nie czas na rozmowy, musimy do schronienia. Pozwól, że ci pomogę. One mogą nadejść w każdej chwili. – Treska poganiał swego towarzysza z obawą w głosie.
Ruszyli w stronę korytarza, kiedy w wejściu pojawiła się paskudna, zielona głowa, a za nią reszta trolla. Bestia zwęszyła ich! Troll wreszcie dostrzegł swą zdobycz i ruszył po pewny łup. W ręku trzymał wyszczerbioną, strasznie zardzewiałą szablę. Treska odskoczył na bok, Shrenk potknął się, co jednak sprawiło, iż uniknął ciosu ostrza. Niestety ciosu pięścią już mu się nie udało i odrzuciło go na ścianę. Upadł, a ręka szukająca podparcia namacała jakiś kij. Troll, przekonany, że jednego przeciwnika ma z głowy, odwrócił się w stronę Treski. Ten stał pod ścianą, bezradnie wodząc oczami w poszukiwaniu drogi ucieczki, jednak troll był poważną przeszkodą w realizacji tego planu. Bestia ryknęła donośnie i uniosła szablę do ciosu. W tym momencie rozległ się trzask łamanego drewna, a troll upadł na ziemię. Nad nim stał Shrenk, dzierżąc w ręku kawałek kija, który złamał się pod wpływem ciosu.
- Mówiłem przecież, że łeb mi pęka i nie życzę sobie żadnych hałasów, ty gadzie. – Powiedział stojąc nad trollem, po czym wyjął z jego ręki szablę i wprawnym ruchem odrąbał mu głowę. Następnie przyjrzał się ostrzu. – Bezużyteczne. Tak tępe i zardzewiałe, że rozleci się zaraz na początku walki. – Stwierdził odrzucając je w kąt.
- W porządku? – Zapytał Treski. – To mówisz, że gdzie jest ta kryjówka? Tutaj w niedługim czasie zaroi się od jego towarzyszy. Im nie robi różnicy czyje mięso jedzą, byleby było surowe.
- T...tamtędy. – Treska lekko drżącym głosem wskazał na korytarz. Był pod wrażeniem siły ciosu, jaką musiał dysponować jego nowy kompan, mimo, iż jego stan wskazywał na ogromnego kaca.
- Zatem ruszajmy, na razie jesteśmy za słabi, by walczyć z kolejnymi. Prowadź!

DZIADUNIO

Minęło kilka chwil, zanim wzrok Shrenka przyzwyczaił się na tyle, by widzieć w otaczającym ich półmroku. Korytarze były wilgotne, zbudowane z nieociosanych, dużych kamieni. Co kilkanaście kroków w suficie umieszczony był niewielki komin wentylacyjny, umożliwiający cyrkulację powietrza. W podłodze, mniej więcej w takich samych odstępach widać było małe, metalowe kratki, wielkości mniej więcej ludzkiej pięści. To pozwalało przypuszczać, iż podziemne korytarze posiadają nawet kilka kondygnacji. Mimo, że przez owe kominy nie wpadał ani jeden promień światła, korytarze nie były pogrążone w całkowitej ciemności. Zawdzięczali to sprytnym budowniczym, którzy do budowy ścian używali również specjalnych kamieni wytwarzanych przez alchemików. Taki budulec, umieszczony w ścianie najczęściej tuż przy sklepieniu, dawał niewielką poświatę i był bardzo użyteczny w miejscach, gdzie wystarczała niewielka ilość światła a używanie pochodni czy lamp ograniczało swobodę ruchów. Treska całkiem nieźle radził sobie jako przewodnik i Shrenk postanowił zdać się na jego zmysły, lepiej już przyzwyczajone do panujących tutaj warunków. Przemknęli chyłkiem dwa rozwidlenia, uprzednio bacznie nasłuchując odgłosów dobiegających z pobliskich korytarzy. Wreszcie dotarli do kolejnego pomieszczenia. Na pierwszy rzut oka przypominało komnatę, w której obudził się Shrenk, jednak tutaj nie było drzwi prowadzących do zamku, jedynie kamienny mur. Znajdował się tutaj drewniany stół, obecnie przewrócony pod ścianą, oraz szczątki kilku krzeseł. W nozdrza uderzył ich zapach krwi i smród trupów. Musiała rozegrać się tutaj niezła jatka. Na podłodze leżały ciała ludzi i trolli. Ludzie musieli obozować tutaj, gdy zostali zaatakowani podczas snu przez grupę trolli. Oddział wojowników liczył najprawdopodobniej sześć, siedem osób, jednak ustalenie dokładnej liczby nie było możliwe, gdyż ciała zostały w większości zjedzone. Shrenk domyślał się liczebności na podstawie pozostałości sprzętu, głównie ilości pancerzy i tarczy.
- To tutaj jest ta kryjówka? – Zwrócił się pytająco do Treski.
- Tak. – Treska ominął walający się na podłodze sprzęt, po czym podszedł do przewróconego stołu. Odsunął go od ściany z pewnym wysiłkiem, a oczom Shrenka ukazała się wyrwa w murze.
- Prowadzi do niewielkiego pomieszczenia używanego kiedyś zapewne jako tajny magazyn. Przejście jest wąskie, musimy iść na kolanach. Ekwipunek tych biedaków, którego nie zniszczyły trolle, już tam przeniosłem – dodał widząc Shrenka rozglądającego się wśród resztek obozowiska.
Treska poczekał aż Shrenk wejdzie do tunelu, po czym ustawił się tyłem, aby otwór tam prowadzący zasłonić stołem. Tunel miał około trzech metrów i kończył się w rzeczywiście małym pomieszczeniu, jednak dwóch ludzi mogło się tutaj spokojnie położyć. Na podłodze leżał dobytek wojowników z pomieszczenia obok. Treska usiadł opierając się o ścianę, a Shrenk zabrał się do przeglądania przyniesionego ekwipunku. Nagle dostrzegł to czego szukał i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- O Bogowie! Tego mi było trzeba! – Powiedział odkorkowując bukłak z winem i pociągając sążnistego łyka. – Nie jest może najwyższej jakości, ale najważniejsze że nie rozcieńczone wodą. Zaczynam wracać do życia.
- Czy to rozsądne pić wino w twoim stanie? Mamy też zapasy wody. – Zapytał niepewnie Treska. – Tu jest w miarę bezpiecznie, ale jeśli będziesz pijany to nasza sytuacja się nie poprawi.
- Nie martw się, nic mi nie będzie. Tylko raz w życiu byłem naprawdę pijany. Poza tym wino i inne alkohole to jedyne napoje, jakie mogę spożywać bez skutków ubocznych.
- Jak to? – Zdumiał się Treska – Przecież to niemożliwe!
- Dla zwykłego człowieka tak, jednak w moim przypadku jest trochę inaczej. A to wszystko za sprawą mojego dziadunia, niech go piekło pochłonie, zakałę rodziny!
- Nie rozumiem. – Oczy Treski wyrażały jeszcze większe zdziwienie niż przed chwilą.
- Heh, widzę że skoro chwilowo nigdzie się nie wybieramy, mogę opowiedzieć ci tę historię. – Powiedział Shrenk, pociągając kolejny łyk wina. – Moja rodzina posiadała olbrzymie połacie ziemi na Heldorze, trzecim kontynencie. Na większości z tych ziem uprawialiśmy winogrona i inne owoce, które później trafiały do naszych winnic. Wina tam wyrabiane znane były na wszystkich kontynentach ze względu na wyśmienity smak i najwyższą jakość. Wszyscy ważniejsi władcy musieli podawać na ucztach wina z naszych winnic, aby pokazać gościom swą rangę. Nasze receptury przekazywane były z ojca na syna w najskrytszej tajemnicy od wielu pokoleń. I wszystko było w porządku do czasu, kiedy na czele rodziny stanął mój dziadek, zakała rodziny. Prowadził hulaszczy tryb życia, w bardzo krótkim czasie roztrwonił znaczną część majątku, a dochody ze sprzedaży wina głównie przeznaczał na spłacenie długów z gry w kości. Na koniec wpadł na pomysł rozcieńczania wina wodą, by zwiększyć zyski ze sprzedaży. No i wtedy los się na nim zemścił. Pierwsza partia rozwodnionego wina trafiła do jednego z lokalnych władców, który wydawał za mąż córkę w celu przypieczętowania sojuszu ze swoim sąsiadem. Jak się pewnie domyślasz, tatuś pana młodego, kiedy skosztował naszego wina, uznał że to sąsiad w ten sposób pragnie go upokorzyć i do ślubu nie doszło. Zamiast tego obaj władcy wzięli się za łby przy udziale kilku tysięcy zbrojnych. Spuścili sobie trochę krwi zanim sytuacja uległa wyjaśnieniu, obaj postanowili zemścić się na sprawcy całego zamieszania, czyli dziaduniu, zakale rodziny. Na dodatek niedoszły pan młody był dość ważną figurą w gildii magów i całkiem obiecującym czarodziejem. Razem ze swoimi kolegami po fachu, wymyślili perfidną zemstę. Obłożyli nasz ród klątwą. Dziadunio, zakała rodziny, i następne cztery pokolenia jego potomków mogą spożywać tylko trunki na bazie alkoholu. Jeśli skosztuję zwykłej wody, lub wino czy miód będzie takową rozcieńczony, mam później takiego kaca, jak po tygodniowej balandze. Dlatego ta szumowina karczmarz jeszcze mi za to zapłaci!
Na dźwięk słowa karczmarz Treska wzdrygnął się mimowolnie. Shrenk dostrzegł to kątem oka.
- Czyżbyś i ty miał do czynienia z tą szumowiną? Nadal nie wiem, czym komuś zaszkodziłeś tak bardzo, że znalazł sposób by cię tu umieścić?
- Tak, to ludzie karczmarza mnie tutaj wrzucili. Matki nie pamiętam, wychowywał mnie ojciec. Był kiedyś słynnym wojownikiem, ale miał już dość wojny i chciał wieść tutaj spokojne życie. Kilka lat temu dość spory oddział dezerterów uderzył na miasto. Straże były za słabe i część atakujących wdarło się do dzielnic mieszkalnych. Ojciec nie mógł spokojnie na to patrzeć. Chwycił miecz i zaatakował napastników. Pokonał czterech, kiedy trafili go bełtem z kuszy. Po jego śmierci przygarnął mnie kowal. Potrzebował pomocnika do kuźni, a ja dzięki temu miałem co jeść i czym zapłacić podatki za dom. Ścinałem i rąbałem drewno do paleniska, pracowałem przy miechach. Później nawet kowal pozwolił mi wykonywać prostsze zamówienia. Mniej więcej miesiąc temu do kuźni przyszedł karczmarz. Zamówił paradną szpadę z bogato zdobioną rękojeścią. Kamienie do jej wykonania kowal musiał zamawiać u jubilerów z sąsiedniego miasta. Trzy dni temu Valerad zjawił się znowu. Dopytywał się kiedy zamówienie będzie gotowe. Rękojeść była już na ukończeniu, szpadę wykułem własnoręcznie dwa tygodnie wcześniej. Mężczyźni umówili się, że następnego dnia, kiedy kowal połączy rękojeść z ostrzem, wieczorem zaniosę szpadę karczmarzowi i odbiorę zapłatę. Robiłem to już wiele razy, kowal miał do mnie zaufanie, więc zgodził się bez oporu. Wieczorem następnego dnia niosłem gotową broń do domu Valerada, gdy z zaułka wyskoczyło trzech ludzi, jak się później okazało zbirów karczmarza. Trzymali mnie tak, że nie mogłem się ruszyć a z cienia wyłonił się także ich pracodawca. Obejrzał broń a później powiedział mi, jaki los mnie czeka. Nie miał zamiaru płacić za zamówienie i miał ochotę przejąć interes kowala. Wymyślił więc, że ja zniknę bez śladu, a on zażąda od kowala ponownego wykonania szpady. Wiedział, że na zakup kamieni do ozdoby rękojeści kowal wydał prawie wszystkie oszczędności i nie będzie w stanie zapłacić jubilerom za nowe świecidełka. Wtedy bez problemu w zamian za pomoc finansową przejmie część kuźni. A ja skończę w brzuchu jakiegoś trolla, aby wszyscy myśleli, że uciekłem za szpadą. Jego ludzie zabrali mnie i zanieśli do piwnicy jednego z domów, tam podnieśli mocną, żelazną kratę w podłodze i wrzucili do środka. I takim sposobem znalazłem się w tych korytarzach. Przemykam się tutaj od dwóch dni w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia. Wczoraj trafiłem na szczątki tych biedaków z sali obok i to pomieszczenie. Dzisiaj usłyszałem szczęk otwieranych drzwi i idąc w tym kierunku znalazłem ciebie. To cała moja historia.
- Dobra – podsumował Shrenk – zatem obaj mamy Valeradowi kilka słów do przekazania. A to już jest cholernie dobra motywacja, by poszukać jakiegoś wyjścia i złożyć mu wizytę. A teraz powinniśmy nieco odpocząć, później zerknę na to co jeszcze tutaj przyniosłeś, powinno się trafić kilka użytecznych przedmiotów. Tu wydaje się być w miarę bezpiecznie, jednak na wszelki wypadek jeden z nas powinien czuwać. Idź spać pierwszy, obudzę cię gdy przyjdzie twoja kolej...

PRZEZ LOCHY

Słońce właśnie wstawało, zapowiadał się piękny dzień. Luxin wysiadł z karety i przeciągnął się, aż zatrzeszczały mu kości. Na ustach ciągle błakał mu się uśmieszek na wspomnienie nocy spędzonej z Brenwen. Pełen dobrych myśli ruszył w stronę pałacu. Przechodząc przez główną salę zauważył burzę jasnych loków opadających z krzesła przy głównym stole.
- No no, ten dzień zaczyna mi się coraz bardziej podobać- pomyślał, ale zaraz się opanował kiedy zauważył charakterystyczną zieloną pelerynę. Podszedł do stołu i rzekł:
- Witaj pani. Cóż cię sprowadza w me progi o tak wczesnej porze ?
- Widzisz drogi Luxinie – odparła Maitia- otóż dotarły do mnie wieści że wczoraj rozkazałeś wrzucić do lochów jednego z członków mojej gildii, ale co mnie bardzo zdziwiło – jej oczy zwęziły się niebezpiecznie – to powód z jakiego to uczyniłeś. Widzisz, nieczęsto słyszę aby za zwykłą bójkę w karczmie spotykała kogoś taka kara. Ta niespotykana surowość z twojej strony i jestem tym wielce zainteresowana.
- On jest członkiem twojej gildii? Nie wiedziałem. Ależ oczywiście, już wyjaśniam. Stało się tak dlatego, że ten... Shrenk, nastawał na życie karczmarza, a do tego dotkliwie pobił jego pachołków, że o zniszczeniach jakie poczynił nie wspomnę.
- Ach tak, a to że ów karczmarz jest twoim zięciem nie ma z tym faktem nic wspólnego.
- Oczywiście, potraktowałbym tę sprawę tak samo, gdyby chodziło o każdego innego w tym mieście. - Luxin bladł coraz bardziej, ale mimo wszystko zachowywał pozory spokoju, już wiedział że to nie będzie udany dzień.
- Skoro tak – odpowiedziała Maitia – to myślę, że sobie wszystko wyjaśniliśmy, ale nie masz nic przeciwko, że moja gildia popyta nieco w mieście na temat tego zajścia? Widzisz, znam Shrenka od bardzo dawna i wiem, że zdarzają mu się różne wybryki, ale jest utalentowanym twórcą eliksirów choć... – wydawało się to niewiarygodne, ale ona w tym momencie zachichotała jakby przypomniała sobie coś śmiesznego – ...tworzy je na swój własny sposób, a do tego jest niezłym wojownikiem. I bardzo by mnie to zasmuciło, gdybyśmy go stracili.
- To wolne miasto, każdy może rozmawiać o czym chce, jeśli tylko uda mu się zdobyć odpowiedzi. A teraz wybacz, ale czekają mnie ważne sprawy tego miasta.
- Dobrze, w takim razie idę sobie, ale myślę „drogi Luxinie”, że jeszcze się spotkamy. A teraz żegnaj.
- Żegnaj mistrzyni Maitio, dobrego dnia życzę. - kiedy odeszła, głośno przełknął ślinę i powiedział do samego siebie – och Valeradzie, w coś ty mnie cholera wpakował - był zły na siebie, że musiał się tłumaczyć jak jakiś nieopierzony młodzik i to do tego kobiecie. Miał swoje zdanie na temat rządzenia i kobiet, ale przy tej akurat nie mógł tego okazać. Tylko bardzo głupi albo bardzo potężny człowiek mógł ją ignorować, a on nie był ani jednym, ani drugim. Usiadł na ławie i zaczął zastanawiać się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie mógł sobie pozwolić na konflikt z Maitią, choćby dlatego że za nią stały dziesiątki ostrych mieczy, jedna z najstarszych gildii w tej krainie, do tego miała ona wielu przyjaciół w innych gildiach, które na pewno pospieszyłyby jej z pomocą gdyby tego potrzebowała, a jej pozycja jako mistrzyni gildii była niezachwiana. To wszystko sprawiło, że miał bardzo, ale to bardzo niewesołą minę.

* * *

- Wstawaj, pora ruszać – Shrenk potrząsnął młodym chłopakiem który wesoło pochrapywał – Myślę, że już możemy poszukać jakiegoś wyjścia.
Rozglądnął się po pomieszczeniu w którym spędzili ostatnią noc i zaczął przetrząsać złom, który Treska tu przyniósł. Chłopak ewidentnie nie miał doświadczenia w zbieraniu łupów i większość ekwipunku nie nadawała się do użytku, ale znalazł nabijaną ćwiekami skórzaną zbroję i dwie całkiem niezłe stalowe kolczugi, a także parę hełmów i stalową tarczę. Niewiele się zastanawiając ubrał chłopaka w skórę i kolczugę, a sam w drugą, wziął hełm, tarczę i powiedział :
- No to teraz możemy upuścić trochę krwi tym bestiom - po czym gromko się roześmiał widząc przerażoną minę chłopaka – spokojnie, ty będziesz szedł za mną, walkę zostaw mnie.
Treska tylko skinął głową i z zaciętą miną - jakby podjął jakąś ważną decyzję ruszył za tym dziwnym nieznajomym. Początkowo szło im łatwo, nie napotykali żadnych istotnych przeszkód. Ale potem szczęście się od nich odwróciło, bo jeden z korytarzy okazał się być zasypany. Musieli zawrócić i poszukać lepszej drogi, a przeczucie mówiło mu że idą w kierunku, w którym nie powinni zmierzać. Niestety okazało się że miał rację, już po paru krokach poczuł dym i zapach pieczonego mięsa. Po pokonaniu kilku zakrętów natknęli się na trzy trolle siedzące przy ognisku, które piekły coś co wyglądało zupełnie jak noga człowieka. Ten dziwny nieznajomy, ten jak mu tam... Shrenk Moczymorda, swoją drogą bardzo trafne przezwisko - jeszcze nie widział człowieka, który o tak wczesnej porze wlałby w siebie tyle wina, pociągnął sążnistego łyka z bukłaka i dziarskim krokiem ruszył przed siebie, prosto na trolle.
- To jakiś szaleniec – pomyślał. Trolle jednak nie wyczuły go do ostatniego momentu... no prawie, tuż przed tym jak Shrek podszedł do jednego z nich, jego towarzysz podniósł głowę i zobaczył akurat jak człowieczyna kopie go potężnie w głowę. Wstał z potężnym rykiem i ruszył na człowieka, ale ten miał w ręku jakąś złamaną gałąź, którą wepchnął mu prosto w gardło. Ryk urwał się w połowie, ale tamten nie miał dość. Wyciągnął gałąź i uderzył jeszcze raz, na zawsze przerywając cuchnący oddech potwora. Trzeci troll widząc to wszystko, rzucił się do ucieczki.
Treska był w szoku, bywał czasem na turniejach rycerskich, ale to co właśnie zobaczył nie mieściło mu się w głowie, ledwie wydobył z siebie glos:
– Ale, ale… tak nie można, tak nie walczą rycerze.
Shrenk roześmiał się głośno.
– Widzisz synu, mam to gdzieś, bo nie jestem żadnym rycerzem, walczę żeby przeżyć, a nie dla uciechy gawiedzi. Poza tym jeśli nie oszukujesz, to znaczy że się nie starasz. Dzięki temu będziemy mogli stąd wyjść. O! – podniósł coś z ziemi – i mam całkiem ładny, stalowy miecz, teraz będzie nam łatwiej. Ale lepiej się pospieszmy zanim ta poczwara sprowadzi swoich towarzyszy.
Ruszyli za trollem, ale korytarz się rozwidlał, więc Shrenk, wymyślił genialną metodę wyboru, poszli w kierunku gdzie zapach był bardziej znośny. Jak się okazało wyszli na półkę skalną w jaskini i to dosyć sporej. Dobrą nowiną było to, że na jej drugim końcu widać było światło, więc istniało tam jakieś wyjście, niestety mankamentem tej drogi była spora grupa trolli i... ogrów. Wyglądało na to, że trafili do obozowiska tych bestii, co gorsza, hordzie trolli towarzyszyło około dwudziestu ogrów.
- No to teraz zacznie się zabawa, poczekaj tu na mnie, muszę trochę oczyścić nasze przejście – Shrenk uśmiechnął się pod nosem, ale ten uśmiech, nie podobał się Tresce nic a nic.
Bez zbędnych słów Moczymorda ruszył z powrotem i już po chwili, w jednym z wejść na dole rozległ się bojowy okrzyk. Natychmiast w tamtym kierunku ruszyła cała grupa potworów. Na ich nieszczęście przejście było dosyć wąskie i nie mogło pomieścić więcej jak dwie poczwary obok siebie. Treska z przerażeniem patrzył na szarżę całego stada, ale to przerażenie zmieniło się w zdziwienie kiedy usłyszał kwik agonii i ryki rannych potworów. Ten pijaczyna był lepszym wojownikiem niż można się było spodziewać. Po niezbyt długiej walce niedobitki rannych trolli i ogrów zaczęły uciekać z przerażeniem, a po chwili z przejścia wyłonił się Shrenk. Nie był to piękny widok, bo cały upaćkany był we krwi i wyglądał jakby wyszedł właśnie z rzeźni, po czym zaczął rozglądać się po jaskini i dawać chłopakowi znaki, żeby zszedł na dół. Nadal nie mógł on uwierzyć w to co widział, ale posłusznie zaczął zsuwać się z półki, kiedy dobiegł go okrzyk radości. Odwrócił się i wytrzeszczył oczy. Ten człowiek stał pośród skarbów, pozostawionych przez monstra, a cieszył się jak dziecko bo znalazł pełen, całkiem spory bukłak wina.
Treska pokręcił głową, podszedł i usłyszał:
– Nareszcie, mamy trochę świecidełek i wolną drogę. Chwilę sobie odpoczniemy i możemy ruszać do miasta, myślę że obaj mamy rachunki do wyrównania z pewnym karczmarzem.

LAS

Słońce zachodziło. Ostatnie promienie rozświetlające Upadły Las sprawiały że widok ten był jeszcze bardziej przerażający. Dwóch ludzi wychodzących z jaskini było pogrążonych w rozmowie. Była to dosyć dziwna para. Starszy z nich, w sile wieku, poruszał się z pewnością, której zdecydowanie brakowało jego towarzyszowi. Był nim młody chłopak, dopiero wchodzący w dorosłość.
- Nie lubię tego miejsca – rzekł Treska. - Przyprawia mnie o dreszcze.
Shrenk spojrzał z wyrazem zamyślenia na towarzysza i powiedział:
- Ty też to czujesz? Hmmm, to dziwne, a może i nie – wzruszył ramionami. – W takim razie może coś z ciebie będzie – uśmiechnął się tajemniczo. – Widzisz tamtą polanę , rozpalimy ognisko i przenocujemy tutaj, pewnie mnie szukają, ale na razie mam zamiar pozostać w ukryciu. Widzisz, mój drogi, zemsta najlepiej smakuje na zimno, a ja mam zbyt wiele pomysłów jak na razie żeby opracować jakiś bardziej konkretny plan, więc pozbieraj trochę patyków a ja tymczasem zobaczę co nam zostało do jedzenia.
Zaczął przetrząsać ich już nie tak skromny dobytek, sakwa po sakwie i po chwili znalazł to czego szukał, kilka sztuk surowego mięsa i trochę warzyw. Kiedy Treska rozpalił ognisko, wlał trochę wody z manierki do starego hełmu, dodał wszystkie składniki i zaczął gotować miksturę, którą co odważniejsi mogliby nazwać zupą. Po posiłku, podczas którego nie rozmawiali za wiele, wymościli sobie posłania z suchych liści i resztki trawy, i położyli się spać.

* * *

- Aaaaaaaaaaaaa – zawył Treska
- Co jest?! Kto nas atakuje?! – zerwał się z posłania Shrenk
- To nic, miałem tylko straszny koszmar - chłopak oddychał jeszcze przyspieszonym rytmem. – Śniła mi się straszliwa bitwa, ale ten sen był tak realistyczny , że mógłbym przysiąc że tam byłem i widziałem to na własne oczy.
- Hehehehe – zaśmiał się Shrenk. - W takim razie chyba wiem co to było. Każdemu kto śpi w tym lesie, od czasu do czasu śni się ten sen. Chodź, zbierajmy się stąd. W drodze do miasta opowiem ci o tym co tu się działo. Może to pozwoli ci zrozumieć to co ci się śniło.
Pospiesznie ugasili ogień i ruszyli przed siebie.
- Jak więc mówiłem, opowiem ci pewną historię, która powinna rzucić odpowiednie światło na to co ci się przytrafiło. Widzisz, tu niedaleko jest stary, opuszczony zamek. Należał on kiedyś do potężnego czarnoksiężnika. Nazywał się Lord Vermor. Jako młody jeszcze chłopak, Vermor odkrył w sobie talent do magii, i to niemały trzeba przyznać. Był jednym z najzdolniejszych uczniów tutejszej szkoły magów. Uczył się coraz więcej i z biegiem lat stał się prawdziwym mistrzem, jednym z największych, jakich widział ten kontynent. Ale miał on jedna wadę, otóż ciągle chciał wiedzieć więcej i więcej. Kiedy przerósł swoich dawnych mistrzów zaczął sam eksperymentować. Szło mu to nie specjalnie dobrze, większość z jego wynalazków i zaklęć nie działała tak jak należy, albo wcale, a to doprowadzało go do wściekłości. Trzeba też przyznać że miał szerokie możliwości w tym zakresie, jako jedyny syn i dziedzic rodu Vermor. W końcu po wielu nieudanych próbach zaszył się gdzieś w podziemiach swego zamku, ponoć w piwnicy z winem, w której chciał szukać zapomnienia. Nie wiadomo co się tam dokładnie stało, ale wiadomo, że wyszedł stamtąd po trzech dniach i od tego momentu zaczęło mu wszystko wychodzić. W zamku zaczęły się dziać dziwne rzeczy, słudzy uciekali bojąc się jakichś dziwnych odgłosów, tereny i pola dookoła, dotąd tak piękne i płodne, nagle przestały dawać plony. Sam zamek zaczął popadać w ruinę. Kumulacją tego wszystkiego była śmierć ojca Lorda Vermora. Choć nikt nie wie dlaczego tak naprawdę zszedł on z tego padołu - Nagle źle się poczuł i po czterech dniach odbył się jego pogrzeb. Smutny to był dzień. Stary Vermor był dobrym człowiekiem i jego poddani go kochali, dlatego żal po nim pozostał w sercach wielu ludzi. Wtedy jego następca odkrył swe prawdziwe oblicze. Okazało się, że w poszukiwaniu wiedzy tajemnej zabrnął tak daleko, iż dotarł do pradawnej, zakazanej wiedzy. Znalazł księgi czarnej magii ukryte w jaskiniach pod zamkiem. Kto je tam ukrył, nie wiadomo, ale dzięki tej wiedzy Lord Vermor zaczął tworzyć wielkie rzeczy, straszne, ale wielkie. A jego największym osiągnięciem były potwory. Stworzył on istoty żyjące nocą, zabójców według niego doskonałych. Nazwał je Gargulcami. Ta kraina wiele wycierpiała za jego panowania. W końcu jednak wieści o zbrodniach jego tworów dotarły do uszu władców miasta White Stone. Wezwali oni na pomoc każdego kto był w stanie podnieść miecz. Zebrało się tam doborowe towarzystwo, najwięksi wojownicy tej krainy. Lord Vermor jednak miał dla nich niespodziankę, widząc że wojownicy i magowie zbierają się przeciwko niemu zbudował największą armię potworów, jaką wówczas można sobie było wyobrazić i ruszył na miasto aby uprzedzić atak i podbić je zanim zbiorą siły wystarczające do jego pokonania. Tylko dzięki szczęściu chyba, młody kapłan Aluwena był wtedy w tym lesie. Udał się tam w poszukiwaniu wizji od swego boga, zamiast tego zobaczył najstraszniejsza rzecz w swoim życiu. Biegł wiele godzin bez wytchnienia, ale udało mu się zawiadomić na czas miasto o grożącym mu niebezpieczeństwie. Problemem było to, że nawet wtedy White Stone nie dysponowało siłą wystarczającą do jej pokonania. Mimo wszystko, cała ta zebrana pośpiesznie armia wyruszyła na przeciwko siłom Vermora. Spotkali się właśnie tu, w tym miejscu. Straszna to była bitwa, krwawa i długa. Walczono całą noc bez odpoczynku, jednak potwory Lorda Vermora zdobywały coraz większą przewagę i wydawało się że losy są już przesadzone. Na szczęście w ostatniej chwili na miejsce bitwy przyjechały wozy pełne mieczy. Jak się okazało pewien zamorski handlarz, który niedawno dopiero wpłynął do portu miał na swoim statku pełen ładunek nowego nieznanego wówczas metalu – Tytanu- i słysząc o kłopotach miasta pospiesznie kazał wszystko przekuć na miecze. Nowe miecze dowożono bezpośrednio na miejsce bitwy, i tylko dzięki nim udało się powstrzymywać straszna hordę. Jednak to nie one wygrały tą bitwę. Lord Vermor w całej swej mądrości nie zdołał uczynić swych monstrów idealnymi. Stworzył on doskonałych zabójców, którzy mieli jednak pewną wadę, kiedy padało na ich światło słoneczne zmieniali się w kamień. To właśnie sprawiło, że udało się pokonać tą armie. Lord Vermor spychając coraz bardziej przeciwnika, wszedł do niezbyt gęstego lasu i poranek sprawił że większość jego armii obróciła się w kamień. Widząc to wpadł w straszny szał i spróbował zaklęcia jakiego jeszcze nikt dotąd nie ośmieliłby się wypowiedzieć. Chciał zmienić dzień w noc. Na całe szczęście nie udało mu się to, a niepowodzenie kosztowało go życie, sam stał się nocnym cieniem. W ten sposób ta kraina ocalała, choć ten las jest blizną jaka na zawsze pozostanie świadectwem tamtych trudnych dni. Legenda głosi, że gniazda Gargulców nadal istnieją w podziemiach tego zamczyska, a także w głębokich jaskiniach. Podobno nawet w nocy, co odważniejsze z tych potworów wychodzą na powierzchnię aby szukać swego pana, wciąż mu wierne. Sam w to nie bardzo wierzę, mimo wszystko zdarza się, że jacyś zapaleńcy nie wracają z jaskiń jakich pełno w okolicy. Mi się jednak wydaje, że giną raczej przez własną głupotę niż jakieś potwory. Myślę, że teraz już wiesz co ci się śniło.
- Panie – to... to... to było niesamowite. Jeśli tak wyglądała tamta bitwa, to była rzeczywiście straszna – chłopak zamyślił się na chwilę i odrzekł – Ale mimo wszystko kiedy spojrzę na to teraz, to były czasy wielkich czynów.
- O tak, tu masz rację, od tamtej pory nigdy nie zdarzyło się tak, żeby cała kraina stanęła razem ramię w ramię w obronie słusznej sprawy. Ale my tu gadu gadu, a tu już widać mury. Przyspieszmy kroku.
Treska zauważył, że Shrenk nie kieruje się w kierunku głównej bramy lecz niewielkiej strażnicy, nieopodal areny. Czyżby chciał wejść do miasta niezauważony? Ale w jakim celu?.
- Trudno – pomyślał – powie mi jak uzna, że powinienem wiedzieć co planuje, na razie czas ruszyć dalej i zobaczyć co się stanie.
Z tym nastawieniem poprawił wszystkie sakwy i ruszył za oddalającym się już nieznacznie mężczyzną w kierunku bocznej bramy.

ZEMSTA

W sklepie panował jeszcze spokój. Stary gnom Risendo Endtor otwierał swoje księgi rachunkowe i w oczekiwaniu na pierwszych klientów przeglądał rejestry dłużników, zastanawiając się do kogo posłać chłopaków Isdyni.
- Ta elfia najemniczka robi się coraz bardziej przydatna – pomyślał. - Może zamiast procentów od haraczy zaoferować jej stałe zatrudnienie. Tym bardziej że wywiązywała się ze wszystkich poleceń sprawnie i bez hałasu, a do tego nie zadawała zbyt wielu pytań. Tak, to z pewnością jej atut. W tym fachu zbyt wiele pytań bowiem kwalifikowało pracownika bardziej do kilkunastu centymetrów stali między żebrami niż sowitej zapłaty. Niewielu bowiem wiedziało, że sklep jubilerski Risendo jest tylko przykrywką dla jego mniej pochwalanych przez prawo interesów. Stary gnom był mianowicie kimś, kto odkupuje rożne świecidełka od ludzi nazwijmy to „dwuznacznej moralności”. Większość złodziejskich łupów w tym mieście przechodziło prędzej czy później przez jego ręce. Ostatnio jednak ktoś mu zaczął podbierać klientów, jeszcze nie doszedł do tego kim jest ta persona, ale jego podejrzenia zaczął coraz bardziej przyciągać ten karczmarz Valerad. Problem z nim akurat jest taki, że to szwagier samego Luxina i bez naprawdę ciężkich dowodów niełatwo będzie wyeliminować konkurenta. Risendo bił się właśnie z takimi myślami kiedy do jego sklepu weszli pierwsi klienci. Już pierwsze spojrzenie na nich powiedziało mu, że sporo ostatnio przeszli. Młodszego znał z widzenia, a o starszym słyszał, że dwa dni wcześniej wrzucili go do lochu za rozbój w gospodzie właśnie Valerada, wszystko to zapowiadało ciekawe spotkanie.
- Ty jesteś Risendo Endtor? - spytał Shrenk – Mam dla ciebie pewną propozycję – tu ściszył głos. – Myślę, że powinniśmy przejść w jakieś bardziej ustronne miejsce. Widzisz, mały ptaszek mi wyśpiewał, że ktoś wtyka swoje brudne paluchy do twojego interesu, a my dwaj mamy powody żeby je boleśnie przytrzasnąć. Co ty na to?
- Chyba łykniem po kielichu – powiedział gnom. – Zapraszam na zaplecze. Hej, wy dwaj – krzyknął na sługi. – Zajmijcie się sklepem.
Przeszli przez wąskie wzmocnione żelaznymi sztabami drzwi, do kolejnego pomieszczenia gdzie w półmroku można było zobaczyć stosy skrzyń i rożnych pakunków, uwadze Shrenka nie uszło że większość z nich miało solidne krasnoludzkie zamki.
- Więc – zapytał gnom – co to za propozycja ?
- Jak zapewne wiesz, nazywają mnie Shrenk Moczymorda i przed dwoma dniami wrzucono mnie do lochów pod pałacem Luxina, za pewne zamieszanie spowodowane „nieporozumieniem” w gospodzie. Tam właśnie spotkałem mego młodego towarzysza. To Treska, chłopak od kowala więc pewnie znasz go z widzenia. Jeśli tak, to wiesz pewnie, że Valerad chce przejąć interes tego kowala, a chłopak jest oskarżony o kradzież. I tu nasze interesy się zbiegają bo obaj uważamy, że ten cholerny grubas powinien zawisnąć na mocnej konopnej linie, a Treska jest dowodem, że to Valerad jest za wszystko odpowiedzialny.
- Tak, znane mi są te fakty, ale nawet mając twojego młodego przyjaciela po naszej stronie nie sądzę, że uda się skazać tego świniaka.
Hehehe – zaśmiał się Shrenk – nie doceniasz mnie, ale nie szkodzi. Chodzi o to, że potrzebuję przysługi od pewnych ludzi, którzy mogą być ci znajomi. Mianowicie chcę, żeby ktoś mi objaśnił jak dostać się do osobistych komnat naszego drogiego lorda Luxina, już ja znam sposób aby go przekonać, że tym razem sprawiedliwość powinna zatriumfować.
- Hmmm – zamyślił się Risendo – być może mam pewne kontakty w tym mieście, ale nie wiem tylko czy opłaca mi się tak ryzykować, nie bardzo widzę gdzie tu ma być ta moja korzyść, panie Moczymorda.
- Ha – parsknął Shrenk. – Akurat, oferuję ci pozbycie się najgorszego konkurenta, a ty spodziewasz się jeszcze dodatkowej zapłaty? Czyżbym cię przecenił? No cóż, może powinienem znaleźć kogoś bardziej odpowiedniego. Jeśli tak uważasz to trudno, twoja strata. Żegnam.
- Ależ spokojnie – syknął gnom. – Myślę, że uda mi się zdobyć to, czego potrzebujesz. Chodzi mi o to, że to może zająć trochę czasu, a jak widzę wam się nieco spieszy. - oczy Risenda w tym momencie lekko się zaświeciły. Nie mógł po prostu przepuścić takiej okazji pozbycia się niewygodnego karczmarza i to w sposób, w który nikt go ze sprawą nie powiąże. Taka okazja mogła się już nie zdarzyć, a on nie zwykł pozostawiać swego interesu przypadkowi – uśmiechnął się z tych myśli. - Szczęśliwie mam w zanadrzu człowieka, który jest mi winien przysługę i wygląda na to, że wreszcie będzie mógł spłacić swe długi.
- To akurat szczęśliwa dla nas okoliczność – odparł Moczymorda.- Musimy pozostać w ukryciu przynajmniej do wieczora, żebym mógł bez obaw dostać się do pałacu, a jutro podczas procesu Valerada przeciwko kowalowi Treska wystąpi i opowie prawdę.
- Więc postanowione. A ja, już dopilnuję żeby dowody obciążające tę żmiję nie zniknęły gdzieś przypadkiem.

* * *

Cienie kładły się niespiesznie na mury pałacu w White Stone, pochodnia w ręku strażnika płonęła słabo, jakby nie miała wielkiej ochoty zwalczać chłodu nocy. Z ust orchana wydobywała się przy każdym oddechu spora chmura pary. Strażnik robił właśnie północny obchód murów, spoglądał poza blanki, poza szczurami niewiele spodziewał się zobaczyć, przecież od ostatniego razu kiedy ktoś atakował serce miasta minęło dobre dwieście lat. Dlatego jego uwadze umknęła mała kotwiczka na jednej z baszt. Do kotwiczki przywiązana była cienka, mocna lina, na której zwisała pod blankami ciemno ubrana postać. Człowiek ten, poczekał aż strażnik skończy obchód, uśmiechając się pod nosem, następnie podciągnął się i przeskoczył mur. W parku panowała ciemność gdzieniegdzie rozświetlona zdobionymi latarniami. Czarny płaszcz przemknął pomiędzy alejkami w stronę pałacu. Przy fontannie skrył się w cieniu budynku i wyjął kawałek papieru. Po dłuższej chwili wnikliwego studiowania tej prymitywnej mapy ruszył zdecydowanie w kierunku trzeciego balkonu na pierwszym piętrze i zaczął się wspinać po grubych konarach winnej latorośli mocno wrośniętej w stary mur pałacu. Kiedy dotarł na balkon przez chwilkę stal błysnęła pomiędzy połami płaszcza, ale równie szybko zniknęła. Okno było otwarte, sprawnie i po cichu. Zakapturzona postać wślizgnęła się do środka.
Luxin od razu zorientował się że coś jest nie tak. Jego zamroczony snem umysł szukał źródła tego przeczucia i znalazł go, niestety. Okazało się że ma przytknięty do gardła bardzo zimny i bardzo ostry krótki tytanowy miecz. Na końcu miecza znalazła się , a jakże, osoba która go trzymała.
- Oo co chodzi? - zapytał cicho, jako że mówienie utrudniała mu ostra krawędź miecza tuż przy gardle i za każdym jego poruszeniem delikatnie przecinając skórę – Nie jesteś raczej zabójcą, bo domyślam się, że już bym był martwy. Czego więc chcesz? - Oczy Lorda zwęziły się ze strachu kiedy przybysz uniósł kaptur – Nie, to niemożliwe, ty nie żyjesz! Jesteś duchem? Przyszedłeś mnie straszyć?
- Hehehehe – zaśmiała się postać, a od tego cichego śmiechu zrobiło się Luxinowi zimno między łopatkami – Nie, nie jestem martwy, choć pewnie wolałbyś inaczej. Udało mi się wydostać z twoich lochów, ale nie powiem, zamieszkujące je potwory były niejakim wyzwaniem - znów ten zimny śmiech. – Jednakże nie to mnie tu sprowadza, i masz rację, nie chcę cię zgładzić, a to tylko dlatego, że możesz być jeszcze użyteczny. Obaj wiemy dlaczego znalazłem się w lochach. Wiem także, że twój szwagier coraz bardziej przeszkadza i tobie, stając się powoli niezbędny dla tego miasta. Dlatego jutro wydasz na niego wyrok skazujący i go powiesisz.
- Ale… Ale… – w głosie lorda słychać było powoli wkradającą się panikę – Nie mogę go tak po prostu skazać, przecież to on pozwał kowala.
- Zaufaj mi Lordzie Luxinie – powiedział Shrenk – Jutrzejszy proces przybierze bardzo niekorzystny obrót dla Valerada, a ty masz tylko zadbać żeby sprawiedliwości stała się zadość. I radzę ci na przyszłość trzymać swoje psy w kagańcach bo nie chcesz żebym znów cię odwiedził… Mogę już nie być taki miły.
On musi mieć tego chłopaka od kowala co niby ukradł tę szpadę - pomyślał Luxin, niestety dalsze przemyślenia zostały mu brutalnie przerwane, gdy coś ciężkiego z dużą siłą uderzyło go w skroń, a potem była już tylko ciemność.

* * *

Sala rozpraw pękała w szwach. Zebrani tu mieszczanie White Stone ledwie mogli się pomieścić w nawet tak dużym pomieszczeniu. Proces miał się już ku końcowi i Lord Luxin czuł się coraz bardziej zdenerwowany. Ciągle wspominał wczorajszą noc i nie mógł się doczekać wystąpienia Shrenka. Tymczasem ani jego, ani tego posługacza kowala nie widział na sali. Valerad właśnie perorował, że jako pokrzywdzony powinien mieć prawo do kuźni, ponieważ z góry zapłacił za należną mu szpadę i chce spłaty długu w ten czy inny sposób. Ironiczny uśmieszek na jego twarzy mówił, że jest bardzo pewny swego i czuł się już zwycięzcą i właścicielem budynku, który stał w centrum miasta. Lord westchnął i zapytał :
- Wysłuchałem obu stron, zanim udam się na naradę czy jest ktoś jeszcze, kto może naświetlić sprawę?
- Jeszcze ja mam coś do powiedzenia – odezwał się głos z tyłu sali. Wszyscy się odwrócili i zobaczyli jak przed trybunał idzie młody chłopak, większość z zebranych ludzi poznała w nim tego, który był oskarżony o kradzież.
Karczmarz zbladł, ale zaraz się opanował i krzyknął:
- Aresztować go!
- Ależ spokojnie, Valeradzie – odrzekł pan na White Stone. – Dajmy i jemu się wypowiedzieć, być może dowiemy się czegoś więcej.
Treska wyszedł na środek i zaczął mówić. W miarę jak opowiadał swoją historie, Valerad robił się bardziej czerwony ze złości, a Luxin zastanawiał się tylko dlaczego chłopak nic nie wspominał o Shrenku Moczymordzie, choć widocznie tamten wolał pozostać w cieniu.
- Hmmm – chrząknął lord. – Jest tylko jeden sposób aby się przekonać, który z was mówi prawdę. Straż! Przeszukać dom i karczmę, a my tu sobie poczekamy i zobaczymy co tam znajdą. - Widział jak Valerad daje jakieś znaki na salę, ale nie zauważył do kogo.

* * *

Mały chłopiec z procą u pasa biegł przez kręte uliczki miasta z największą prędkością na jaką pozwalały jego krótkie nogi. Nagle poczuł szarpnięcie za kołnierz i poczuł, że biegnie w powietrzu. Odwrócił się i zobaczył że szczupła, wysoka elfka podniosła go jedną ręką.
- Znajdź sobie nowego pana – powiedziała i rzuciła nim o ścianę, aż powietrze głośno uszło z jego płuc. Potem osunął się na bruk i stracił przytomność.

* * *

- Z rozkazu Lorda miasta White Stone, jego Wysokości Luxina II Sprawiedliwego - wydzierał się na całe gardło herold – uznaje się karczmarza Valerada winnym wszystkich zarzucanych mu zbrodni i skazuje się go na śmierć przez powieszenie, co niniejszym następuje!!! Kacie czyń swoją powinność!!!
Słysząc te słowa mistrz małodobry założył skazańcowi czarny kaptur na głowę i pętlę na szyję. Wiedział że nowy konopny sznur jest wystarczająco mocny aby podołać powierzonemu mu zadaniu. Szarpnął za dźwignię zapadni, która opadła z łoskotem. Wisielec szarpnął kilkukrotnie nogami i znieruchomiał. Tłum się rozwrzeszczał. To był koniec przedstawienia i wszyscy udali się do karczm i domów aby przy szklanicy ale poplotkować o tym co się wydarzyło.

* * *

Treska był nieco przestraszony. Strażnicy przyglądali mu się spode łba ale przepuszczali go posłusznie na rozkaz Shrenka. Sam nie mógł się sobie nadziwić, kim jest ten Moczymorda. Kiedy dziś rano powiedział mu, że chce przystąpić do jego gildii, tamten tylko skinął głową i kazał mu iść za sobą. A teraz… O Bogowie, był w siedzibie Wysokiej Rady Gildii. Nie sądził, że tu można tak po prostu wejść, ale jak widać Shrenk był tu dobrze znany, bo nikt ich nie zatrzymywał. Stał teraz przed dużymi dębowymi drzwiami i czekał aż poproszą go do środka.
Sługa kazał mu wejść, więc podążył za nim. Za drzwiami zobaczył kilka osób, wśród nich Moczymordę, a jakże, za suto zastawionym stołem. Jeden z nich, gnom się odezwał:
- Więc chcesz przyłączyć się do nas?
- Tak panie – pochylił głowę aby okazać szacunek zebranym tu osobom.
- Podejdź tu. Hmmm, ciekawe. Myślę że się nadasz, zresztą Shrenk już nam przekazał, że się tobą zajmie, więc jak dla nas to wystarczy. Teraz możesz odejść.
Kompletnie skołowany chłopak zaczął się odwracać i w ukłonach ruszył stronę drzwi. Zanim je za sobą zamknął zdążył jeszcze usłyszeć:
-Ten chłopak jeszcze nas zadziwi, mówię wam.

Wcale jeszcze nie KONIEC

Jest to pierwszy tekst w Kronikach, który tworzyło kilku autorów. Historię zapoczątkował Belkar, ale od rozdziału „Przez Lochy” narrację dalej prowadził Szogun – Belkar najprawdopodobniej trafił do Krain Przeznaczenia, ale o tym w ostatniej części cyklu. Jest to ciekawa historia z tego względu, że na pierwszy plan wychodzi opowieść tocząca się kilka lat wcześniej niż ta opowiadająca, a raczej mająca opowiedzieć o ponownych problemach miasta z trollami i chyba zapomniana co sugeruje aktualne zakończenie. Być może tak miało być od samego początku, że problem Lorda Luxina z wstępnego akapitu jest tylko pretekstem do opowiedzenia przygód Shrenka z jego pierwszego pobytu w kanałach, i zawarta dosłownie w paru akapitach.
Zdanie „Wcale jeszcze nie KONIEC” można interpretować na kilka sposobów Na pewno jest to zakończenie wątku tej przygody. Każe też przypuszczać, że w planie było dopisanie czegoś jeszcze. Czy był by to powrót do historii dziejącej się kilka lat później? Skłonny jestem powiedzieć, że raczej było by to pociągnięcie opowieści z Treską w roli głównej, na co może wskazywać ostatnie zdanie dosłyszane z Sali.
Jeśli chciało by się domknąć kompozycję należało by zmodyfikować trochę już istniejący koniec opowieści i dorzucić z jeden, dwa akapity związane już z pierwotnym problemem. Najprawdopodobniej beczki wina są przeznaczone dla naszego bohatera jako wstępna zapłata za wyrżnięcie „problemu”. Drugą opcją byłoby rozbudowanie tego wątku, ale nie widzę zbytniej możliwości urozmaicenia fabuły.
Na zakończenie chciałbym się jeszcze podzielić z Wami pewnym spostrzeżeniem. Otóż, w głównym wątku dostrzegłem pewną niekonsekwencję i w pewnym stopniu błąd dotyczącą płatności za szpadę. Na początku jest napisane, że kowal sam, z własnych pieniędzy kupował kamienie do ozdoby szpady i Treska szedł z gotowym wyrobem po zapłatę. Na procesie natomiast, karczmarz mówi, że z góry zapłacił za szpadę. Druga opcja wydaje się bardziej logiczna dla fabuły, gdyż wykucie broni z własnych środków nie ciągnęłoby aż takich konsekwencji dla kowala – Valerad nie miał by podstaw do ściągnięcia długu. Jeżeli otrzymał zapłatę z góry, to rzeczywiście byłby zmuszony do wykucia drugiej bądź zwrotu pieniędzy. Postanowiłem nie ingerować aż tak w oryginalny tekst i ograniczyłem się do zaznaczenia tego faktu w komentarzu.
[...]Nie przyłączaj się do gildii PL bo jest najlepsza, ale dołącz do niej bo ty jesteś najlepszy. ~ VampireVorador
Post Reply