Mroczny Elf Lotheneil

Moderators: Faflok, Wloczykij, lupus

Post Reply
User avatar
lupus
Radny
Posts: 340
Joined: Saturday, 24.04.2010, 19:17
GG: 5044666
Location: Świdnik

Mroczny Elf Lotheneil

Post by lupus »

Chcesz wiedzieć kim jestem Belkarze? Chcesz znać moją przeszłość? *Zamyśliła się* Kto wie, może rzeczywiście zrozumiesz...

Belkar spojrzał na Lotheneil. W blasku ogniska wyraźnie widoczna była jej ciemna skóra i białe, długie włosy, a w jej czerwonych oczach odbijał się ogień. Wrócił myślami do momentu, gdy ujrzał ją po raz pierwszy.

Przypomniał sobie postać w zielonym płaszczu, z kapturem zakrywającym twarz. Nie nosiła zbroi, chociaż przypięte do obu boków długie, wąskie miecze świadczyły, iż walka nie jest jej obca. Wtedy nic o niej nie wiedział, a te kilka tygodni, które spędzili podróżując razem niewiele w tej sprawie zmieniły.


W końcu przemówiła ponownie. W jej głosie jak zawsze nie słychać było żadnych emocji, coś jednak w jego tonie kazało mu sądzić, że ma przed sobą osobę, która przeszła w życiu wiele.

Urodziłam się w jednym z podziemnych miast Drowów. Od najmłodszych lat wraz z innymi dziećmi uczono mnie jak walczyć i jak zabijać. Moi rodzice należeli do rodu leżącego nisko w hierarchii, co niejednokrotnie dawano mi odczuć. Szczególnie lubował się w tym mój kuzyn Velkiar, który swoją wysoką pozycję zawdzięczał wyłącznie dobremu małżeństwu (jak również sztyletowi pokrytemu trucizną użytemu we właściwy sposób...). Może to właśnie był powód dla którego nigdy nie miałam przyjaciół, a może już wtedy byłam inna niż reszta dzieci. Patrzyłam, z jakim okrucieństwem zabijają stwory (a często i ludzi), które łapano i oddawano nam w celach treningowych, widziałam żądzę krwi w ich oczach... Śmierć każdego niewinnego stworzenia sprawiała ogromny ból. Wiedziałam jednak, że nie mogę sobie pozwolić na to, aby ktokolwiek domyślił się, co naprawdę czuję... Jedyne co mogłam zrobić, to jak najczęściej zgłaszać się do walk z innymi uczniami, nawet gdy wiedziałam, że moje szanse są nikłe.

W końcu nadszedł dzień najbardziej wyczekiwany przez młode Drowy, dzień, którego obawiałam się najbardziej. Rytuał Vlos. Jest to rytuał przejścia w dorosłe życie, w czasie którego każdy młody Drow musi udać się na powierzchnię i sam, bez niczyjej pomocy zabić jakieś inteligentne, niebezpieczne stworzenie. Takie zadanie czekało również i mnie. Pod osłoną nocy udałam się więc na powierzchnię. Droga do najbliższej ludzkiej osady była dość daleka i prowadziła przez las, nie tracąc więc czasu ruszyłam w drogę. Rozglądałam się uważnie, gdyż na powierzchni byłam po raz pierwszy. Gdy przechodziłam właśnie przez niewielką polankę, pomiędzy drzewami ujrzałam parę świecących punktów. Nie miałam pojęcia, co to może być, więc wyjęłam miecz i ostrożnie podeszłam w to miejsce. Świecące punkty po chwili zniknęły, rozejrzałam się więc tylko po to, aby zobaczyć identyczne punkty na granicy całej polany. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to oczy, a gdzieś w oddali usłyszałam wycie. Byłam otoczona. Ostatnie co pamiętam z tamtej nocy, to uderzenie w plecy i mój upadek. Musiałam się uderzyć w głowę, bo nie pamiętam nic więcej.

Obudziłam się w małej chatce, a całe moje ciało pokryte było opatrunkami. Ktoś się nade mną pochylił, pytając (w moim języku) jak się czuję. To był leśny elf! Wiesz zapewne, jak ogromną nienawiścią darzą się nasze rasy, nienawiścią, którą wpajano mi od dziecka. Pomyślałam, że byłby łatwym celem. Potem jednak spojrzałam mu w oczy i ujrzałam życzliwość i ciepło, tak odmienne od pełnych nienawiści spojrzeń tych, których poznałam do tej pory. Wiedziałam już, że nigdy nie zdobędę się na to, aby go zabić.

Długo dochodziłam do siebie, jako że moje rany były poważne. Przez ten czas Illimal, mój wybawca, wiele opowiedział mi o zwyczajach elfów i małej osadzie, w której się znalazłam, uczył mnie też języka elfów. Od początku traktował mnie z szacunkiem i sympatią, inni mieszkańcy odnosili się do mnie z pewną nieufnością, ale bez wrogości. Podczas wspólnych spacerów pokazywał mi ogromną różnorodność stworzeń zamieszkujących lasy, uczył, że każda istota ma prawo do życia, wszystkie są równie ważne. Te słowa, tak odmienne od nauk, które udzielano mi dotąd, obudziły w moim sercu myśli i uczucia, które były tam od zawsze, ale z istnienia których nie do końca zdawałam sobie sprawę. Właśnie wśród leśnych elfów poczułam, że mogę być nareszcie sobą, nie muszę nikogo udawać. Właśnie tam poczułam się jak w domu.

Zdecydowałam się nie wracać do Podmroku, zresztą bez trofeum nie miałam tam czego szukać. Kiedy więc Illimal spytał mnie o imię, odpowiedziałam: Lotheneil. Loth w języku leśnych elfów oznacza kwiat, natomiast eneil w języku drowów to mrok. Stwierdziłam, że to imię najlepiej będzie do mnie pasować. Imię, które nadano mi przy urodzeniu odrzuciłam, podobnie jak wszystko, czym byłam dotąd.
Szczególnie zafascynowała mnie elficka muzyka. Gdy usłyszałam melodię graną przez Illimala na flecie, poprosiłam, aby spróbował nauczyć mnie grać. Jak się okazało, byłam bardzo pojętną uczennicą, zwłaszcza, że sprawiało mi to ogromną przyjemność. Często więc zaszywałam się w lesie i grałam różne melodie, zapominając przy tym o całym świecie. Pewnego dnia mój nauczyciel stwierdził, że nie jest w stanie nauczyć mnie niczego więcej, po czym podarował mi swój flet. Był to dla mnie wspaniały dar i dotąd jest najcenniejszą rzeczą jaką posiadam.

Moje rany właściwie już się zagoiły, miałam jednak nadzieję, że elfy pozwolą mi pozostać w osadzie. Sielanka jednak nie trwała długo...
Pewnej nocy obudził mnie hałas i krzyki. Chwyciłam swój miecz stojący w kącie pomieszczenia i wybiegłam z chatki. Widok, jaki ujrzałam był przerażający. Wielu mieszkańców osady, których zdążyłam już poznać i polubić, leżało martwych, wokół było mnóstwo krwi. Szybko dostrzegłam sprawców rzezi - Drowy, z żądzą krwi graniczącą z szaleństwem biegające po osadzie w poszukiwaniu pozostałych przy życiu elfów.
W pewnej chwili wśród wrzawy dostrzegłam Illimala i pobiegłam w jego stronę. Wtedy właśnie dostrzegłam dowódcę tej bandy, z podniesionym mieczem wykrzykującego rozkazy. Rozpoznałam swojego kuzyna natychmiast - tak, to był Velkiar. Za moimi plecami elf zaczął wypowiadać słowa zaklęcia, ja natomiast starałam się go osłonić i przygotowałam się do obrony. Zdążyłam jeszcze zabić trzech wojowników, gdy obok mnie otworzył się portal, a Illimal wepchnął mnie do niego. Ostatnie co widziałam, to Velkiar biegnący wprost na Illimala.

Przywitała mnie cisza. Wylądowałam w lesie, lecz natychmiast dostrzegłam różnice: zupełnie obce mi rośliny i zwierzęta. Niedługo potem dowiedziałam się, że kraina do której trafiłam nazywa się Palon Vertas i znajduje się na kontynencie Illirion. Ruszyłam więc przed siebie, imając się różnych zajęć. Jako że kraina ta nie jest wcale bezpieczniejsza niż ta, którą opuściłam, musiałam również walczyć, chociaż nigdy nie sprawiało mi to przyjemności i starałam się unikać podobnych sytuacji.

Z tym ostatnim stwierdzeniem Belkar nie do końca się zgadzał, nie wypowiedział tego jednak głośno. Prawdą było, że nigdy nie prowokowała starć, walcząc wyłącznie we własnej obronie, nigdy również nie zabijała niewinnych stworzeń (nie jadła również mięsa, często powtarzała, że w lesie nigdy nie będzie głodna, co zresztą niejednokrotnie udowodniła - owoce i korzenie które przynosiła w zupełności wystarczały na posiłek dla obojga). W czasie ich wędrówek widział jednak Lotheneil kilka razy w walce. Była bardzo szybka, a jej ciosy były pewne. Jej ruch przypominał taniec. W jej oczach nie dostrzegał strachu, lecz pewną radość, do której jak się domyślał nie chciała się przyznać nawet przed samą sobą.

Lotheneil ciągle prześladuje myśl, że to właśnie ona stała się przyczyną zagłady osady. Wydaje jej się, że Drowy wytropiły ją aby ukarać za ucieczkę, a mieszkańców osady wymordowały dla czystej przyjemności. Fakt, że stanęła przeciwko swoim braciom w walce ze "zwierzyną" oznacza, że każdy Drow ma obowiązek pojmać ją i przyprowadzić przed obliczę Władczyni... A karą za to jest śmierć, i to bynajmniej nie lekka i szybka. Obawia się, że prędzej czy później łowcy dotrą również do krainy Eternal Lands. Jest to główny powód, dla którego ukrywa swoją twarz i starannie unika przedstawicieli własnej rasy. Sam fakt, że jest Drowką również przysporzył jej kilku nieprzyjemności ze strony ludzi (o co nie dba) i elfów (co mocno ją zabolało). Podróżuje zwykle samotnie, starannie dobiera sobie ewentualnych towarzyszy. Jest raczej nieufna, zdobyć jej zaufanie to trudne i długotrwałe zadanie.


Zdecydowałem się dodać ten tekst do Kronik pomimo rażąco odmiennego sposobu prowadzenia narracji (nie ma się co temu dziwić, tekst w pełni napisała Lotheneil), ze względu na postać Belkara i jeszcze jeden szczegół, bez którego kolejne opowiadanie miało by pewne niedopowiedzenie. Dokopałem się też do pewnych informacji, które dobitnie potwierdzają, że była to dobra decyzja. Jeżeli je dobrze interpretuję tekst ten, miał być bazą dla Belkara do stworzenia historii o Lotheneil, tak jak to miało miejsce w przypadku Szoguna. Niestety Belkar zaginął, i pozostał tylko ten dobrze dopracowany „szkic”, który jakimś cudem przetrwał w skrzynce Lothe, i który możemy czytać.
[...]Nie przyłączaj się do gildii PL bo jest najlepsza, ale dołącz do niej bo ty jesteś najlepszy. ~ VampireVorador
Post Reply